DSCN6686

#20 school w wakacje czyli moje odjechane tripy z uczniami vol.I XD

#20 school w wakacje czyli moje odjechane tripy z uczniami vol.I XD

Jako, że są wakacje i chyba nikt nie tęskni jeszcze za szkołą, wrzucę kilka opowieści z moich podróży z uczniami. Jeśli nie macie nic przeciwko, ofkors. XD Czym różnią się moje tripy od przeciętnych? Najlepiej zapytajcie uczestników. 😛 Nie są to wyjazdy dla wszystkich. Nie każdemu pasuje taki klimat. Gdy ktoś jest zainteresowany wyjazdem ze mną, mówię mu szczerze jak to wygląda. Generalnie nie śpimy w Szeratonach ani Hiltonach – wybieramy klimatyczne hostele, w których nie tylko jest tanio ale też można spotkać ciekawych ludzi z całego świata i pogadać o tym, jak u nich wygląda życie. Pamiętam, jak poznaliśmy grupę ludzi w Amsterdam Hostel w San Francisco przy Taylor Street. Siedzieliśmy i gadaliśmy z nimi prawie do rana a o szóstej była zbiórka. Kocham hostele, bo są tak nieprzewidywalne. Nie mówię, że w hotelach nie da się spotkać fajnych ludzi, bo to nieprawda. Ale atmosfera zwykle jest hotelowa. Nikt nie wyjdzie na gaciach w środku dnia aby umyć sobie zęby. Gość hostelu jest zwykle podróżnikiem i ma wiele historii do opowiedzenia. Mam taki hostel w Londynie, gdzie czuję się jak w domu, bo jeżdżę tam od lat. No i oni też traktują mnie jak rodzinę, więc jest bardzo spoko. 😉 Co dalej?

Nie jemy homarów na lunch, nie wbijamy do drogich restauracji, często jemy to, co jest akurat pod ręką. Czasem śpimy na lotniskach, dworcach; rozbijamy wtedy obóz dla uchodźców i stajemy się ciekawym zjawiskiem socjologicznym. Lubimy siedzieć do nocy, czasem do rana. Czasem troszkę poimprezować. Podczas, gdy normalni ludzie rezerwują sobie nocleg pomiędzy lotami aby wypocząć, my spędzamy noc włócząc się po nowojorskim Manhattanie (‘nie, nie, taka długa nocna przerwa między lotami nie jest utrudnieniem w podróży, proszę pani. Wręcz przeciwnie, jest przygodą!’) . Nie szukamy wygodnych połączeń bezpośrednich – im więcej przesiadek, tym więcej przygód! Śpiewamy, tańczymy, skaczemy, wygłupiamy się i robimy naprawdę bardzo dziwne, trudne do nazwania rzeczy, chodząc po ulicach, jeżdżąc autobusami, promami, metrem itp. Włączamy muzę z przenośnego głośnika w miejscach publicznych – im więcej słuchaczy, tym lepiej. 😛 Czasem gramy na pianinie o 2 w nocy, czym możemy obudzić i wkurzyć lokatorów znad sufitu. Albo w nogę piłką do tenisa na korytarzu robiąc sobie bramki z drzwi. Urządzamy bitwę na jabłka w pokoju, koniecznie nocą. Gdy zaczyna padać, wychodzimy na dwór, żeby poskakać w deszczu, gdy wszyscy uciekają do domów.

Pamiętam, jak pewnej nocy w Nowym Jorku postanowiliśmy z Kubą wybrać się na spacer po okolicy. Zaczęliśmy od dachu hostelu – niesamowite widoki były. Najpierw znaleźliśmy na chodniku martwego gołębia, potem weszliśmy na teren z tabliczką ‘Wejście Wzbronione’ przy brzegu Hudson River.

– ‘No co może się stać? Najwyżej nas wywalą’ – stwierdziliśmy zgodnie. XD

Długo jednak nie pochodziliśmy, bo ogarnęliśmy, że Chelsea to dzielnica gejowska i jakoś tak dziwnie się poczuliśmy wśród tych wszystkich klubów nocnych.

I jeszcze zrobiliśmy bitwę na parówki. Oczywiście, przeterminowane, bo jak byśmy mogli marnować dobre. Goniliśmy się po takich wiecie, amerykańskich metalowych schodach przeciwpożarowych, które zawsze podobały mi się w filmach, znajdujących się na zewnątrz budynków. Ale była jazda!

Z kolei w Liverpoolu, w Muzeum Morskim, wpadliśmy na pomysł, aby pobawić się w berka – tak nas zachwyciły wszystkie ekspozycje haha. Po kilku minutach dobrej zabawy, zatrzymał nas ochroniarz i pyta wkurzony:

– Czy jest z wami jakiś opiekun?!

– Yyy… tak jest – odpowiadam zdyszany.

– Gdzie? – pyta wkurzony ochroniarz.

– Ja nim jestem – dodaję z uśmiechem. :]

Fajnie było też raz w Liverpoolu, gdy przypadkiem ktoś, może nawet ja, nie pamiętam dokładnie, bo było to z rok temu, znalazł szpulkę nici na przystanku autobusowym niedaleko Princess Street Garden. Co byście zrobili znalazłszy  coś takiego? No, pomyślcie teraz sobie. Macie dziesięć sekund. Max jedenaście. 😛 Nie wiem, czy pomyśleliście o tym samym, ale ja wpadłem na pomysł, by zabawić się w Spajdermena i oplątać tę nić dokoła przystanku tak, by nikt nie mógł przejść przez chodnik. Za przystankiem był murek i jakieś krzaki, więc idealnie i perfect. (sorki za te angielskie wtrącenia, ale wiecie: to takie zboczenie anglisty. 😛 ) No więc cały chodnik i przystanek był zaplątany i był ubaw po przysłowiowe pachy a nawet trochę wyżej (jeśli poziom ubawu liczy się od dołu…)

Z kolei w Londynie, na ostatnim piętrze najwyższego budynku, zwanego The Shard, Tomek wpadł na pomysł, że zrzuci na dół papierowy samolot. Gdy tylko go zrobił, zauważyliśmy, że ochroniarze zaczynają spoglądać na siebie porozumiewawczo. Najpierw dwóch, potem trzech… Po chwili już komunikują się przez krótkofalówki i zaczynają otaczać naszą grupę. Mają nas na muszce. Rozmawiamy z jednym z nich na boku. Mówi nam:

– Oficjalnie nie wolno niczego zrzucać z tego budynku ale sam chętnie bym zobaczył, jak ten samolot leci. Możecie go zrzucić, jak się odwrócę – tłumaczy z uśmiechem.

Tomek wskakuje mi na barana, aby być wyżej. Rzuca samolot. Niestety, to wciąż za nisko. Chcemy podjąć drugą próbę. Niestety, gdy ten fajny się odwrócił, delikatnie rzucili się na nas pozostali ochroniarze o mniejszym poczuciu humoru a większym poczuciu obowiązkowości i… w końcu nie udało się. Ale i tak było fajnie. 😉

Pewnego razu spędziliśmy noc na lotnisku w Stansted aby lecieć do domu samolotem o szóstej rano. Było dość chłodno i niewygodnie. Ale wesoło jak zawsze. Potem obiecałem im, że już nigdy nie będziemy spędzać nocy na lotnisku. Nie minął nawet rok, gdy znowu musieliśmy rozbić tam obóz dla uchodźców. Tym razem nawet na dłużej. Kierowca autobusu wiozącego nas na lotnisko najwyraźniej się nie spieszył. Wymyślił jeszcze jakiś skrót z powodu korków, który okazał się nie być skrótem. LOL.  Już w autobusie wiedziałem, że nie zdążymy na samolot. Ale nie chciałem nikogo denerwować. Spóźniliśmy się może 10 minut. Ale wiecie –  przepisy, debilne przepisy. Nie możesz wejść do samolotu, który spokojnie stoi i czeka. To znaczy wszedłbyś, gdybyś nazywał się kurna Elżbieta II i był Królową tego kraju. Lub choćby Andrzej Duda III i był prezydentem Bangladeszu. Albo Polski. Lub w najgorszym już wypadku Andrzej Trynkiewicz i właśnie wypuścili cię z więzienia za pedofilię. OK., z tym ostatnim nie jestem pewien. No ale musiałbyś być jakąś pieprzoną celebrytą… (ej, to chyba rodzaj męski…) XD

– Ale fajnie, zostaniemy dłużej w Londynie! <3 – pomyślałem i szepnąłem cicho do jednego czy dwóch uczniów.

Też się ucieszyli. Rodzice trochę mniej. Przynajmniej na początku. Było może ze dwóch, którzy wkurzyli się na maksa (choć to nie była jego wina). Max też się trochę wkurzył bo bał się, że nie zdąży na swój wyjazd rodzinny na Maltę czy inną wyspę Morza Północnego. Potem dostał laptopa i mu przeszło.

Jedna matka ( w sumie ojciec) rozwalili mnie całkowicie. Bardziej niż nagły atak sraczki w podróży czy moja matematyczka z ogólniaka.

– Bo mama się martwi i pyta, kiedy wrócę, bo my wyjeżdżamy na wczasy i mama nie wie, co teraz robić… – mówi Rudolf.

– No powiedz mamie, że po prostu wyjedziecie dzień później – odpowiadam. – Jedziecie gdzieś zagranicę?

– Nie, do Polski.

– A daleko?  – dopytuję zaciekawiony i jednocześnie wkurzony.

– No trochę tak. Nad jezioro. Około godzinę drogi od nas.

– Ja pier*ole – pomyślałem. – Niektórzy ludzie to są jednak po*ebani.

Na szczęście pozostali okazali się naprawdę wyrozumiali i wspaniali.

– Najważniejsze, żebyście cało i zdrowo wrócili do domu – mówili.

Jedna matka udzieliła mi wsparcia, którego nigdy nie zapomnę:

– Masz świadomość, że niektórzy będą ciebie za to winić? I że mogą nie oddać ci kasy za bilety? Ale wiesz co? *huj z nimi!

Nie no po takich słowach gęba rozchuchała mi się od ucha do ucha i już był luz.

– Jacy niektórzy ludzie są zajebiści! – krzyknąłem w myślach i trochę też do Marcina, mojego druha, który był tam ze mną i miał tak zwany lekki wkurw.

Czytając tego esemesa roześmiałem się na głos na pół lotniska! 😀 Prawie tak samo, jak raz przed sklepem EURO AGD, gdy koleś wychodzi przez drzwi pchając wielką lodówkę na wózku towarowym i te bramki zaczynają trąbić ‘beep, beep, beep’ , na co jeden z przechodzących obok klientów do kumpla:

– Ty, patrz, lodówkę zajebali!

No więc rozbiliśmy ten obóz na terenie Burger Kinga. Na glebę szło wszystko, co było dostępne: koce, bluzy, spodnie, swetry (no bo przecież nie byliśmy przygotowani i żadnych karimat nie mieliśmy) Oj, jak dobrze, że kupiłem kilka poduszek w sklepie z suwenirami – mogłem się nimi podzielić z ludźmi. Zanim dzieciaki poszły spać, poszliśmy wszyscy na romantyczną kolację przy świecach do Burger Kinga. Potem oni  mieli iść spać a ja z Marcinem pomyśleć, co robimy dalej.

– My na serio nie zdążyliśmy na ten samolot…? – pytaliśmy siebie wzrokiem wciąż lekko nie dowierzając.

OK., nie ma co się opierdzielać. Jeśli chcemy wrócić do Polski, trzeba wziąć się do roboty.

– Ale najpierw chodź zajarać – rzuca mądrze mój brachol.

– Good idea! – nie stawiam oporu.

Po fajce się zaczął Meksyk lub Kongo, jak wolicie. Najpierw idę do informacji autobusowej. Tłumaczę babce naszą historię i proszę o pomoc.

– Czy może pani znaleźć jakikolwiek autobus do Polski?

Po chwili informuje mnie, że linia Shit Express nie ma żadnego takiego połączenia.

– A nie może pani sprawdzić mi innych linii? – pytam uprzejmie nieśliczną brunetkę  błagalnym wzrokiem.

– Nie mogę – odpowiada wieśniara bez żadnych emocji.

– Dlaczego nie możesz…? – pytam wciąż nie wierząc własnym uszom.

-Bo ja pracuję dla Shit Express i nie wolno mi podawać informacji na temat firm konkurencyjnych – odpowiada delikatnie i chamsko.

– Chyba cię poje… Tzn czy ty sobie robisz ze mnie jaja? – myślę i mówię jednocześnie. – Możesz. Uwierz, że możesz.

– Nie mogę – odpowiada pani niemiła.

– Możesz! Po prostu wejdź w Internet i sprawdź. Serio. Tylko tyle. – proszę.

– Nie mogę – odpowiada w ten sam sposób debilka z Shit Express.

Dobra. Szkoda czasu na tę wariatkę. Widocznie jest bardzo nieszczęśliwa albo nie uprawiała seksu z mężem od kilku miesięcy. Albo miała straszne dzieciństwo i tak ja wychowali patologiczni rodzice. To nie jej wina. 😛

Odpalamy laptop. Szukamy lotów do Polski. Najlepiej tanich. Nie ma. Jak to nie ma? No nie ma. Ani na jutro, ani na pojutrze. ‘Proszę pana, i co?’ I gówno. Może za trzy dni ale drogie. Kur*a mać.  ‘Ale moja mama pyta, kiedy wracamy?’ Niech poczeka. No dobra, sprawdzamy autobusy. To nic, że będziemy jechać jakieś 25h. ‘Czy już coś wiadomo, bo tata dzwoni?’ nie, nic nie wiadomo. Szukamy. W międzyczasie dzwonimy do naszych żon, aby też szukały. Do znajomych też. W Polsce jest godzina później i ludzie pomału zbierają się do spania. Kurde w dupę. Nic. System pokazuje, że jest jakiś autobus na południe kraju. Wow. Bierzemy. ‘Ciocia dzwoni i chce z panem rozmawiać’ No nie mogę przecież. Potem. Dzwonimy do jakiegoś badziewskiego centrum informacji autobusowej. Mówi nam gościu, że nic nie ma. No jak to? Przecież w Internecie mówią, że jest. Bullshit. Internet kłamie. Dalej nic. ‘Czy już coś wiadomo, bo rodzice pytają?’ Ja pierdolę. Nie dam rady. Wchodzę znowu w system lotniczy. Ogarniamy różne miasta, różne linie. Do Berlina? Spoko. Stamtąd mamy tylko 5h drogi do nas. Nie, nie ma jednak już biletów. Piętnaście biletów? Nigdzie nie ma takiej ilości. Raz są dostępne, po chwili znikają. ‘Proszę pana…’ Nie! Idźcie stąd na chwilę, bo w ogóle nie wrócimy do domu. Damy wam znać, jak coś ustalimy. ‘Ale ja tylko….’ Nie. Plizzz. Bo nie wyrobimy. Szybka decyzja. Nie mamy szans na taka ilość biletów. W międzyczasie odbieram ze trzy razy telefon od jednej ciotki, co to jest stiuardesą ale nie ma zielonego pojęcia o niczym. No ale chce pomóc. Grzecznie ją spławiam. Znowu dzwoni. Shit. Nie dzwoń dobra kobieto.

– Powiedz cioci, niech się odpier*oli – myślę sobie. – No, podziękuj ładnie cioci za chęć pomocy – mówię. XD

Nie, nie wierzę. Rozładowuje się laptop. Szybko szukać gniazdka. Jest w kiblu. Telefon też już siada. Instaluję się w toalecie. Jakiś debil umocował gniazdka zaraz obok suszarki do rąk i co chwilę ktoś z niej korzysta, więc prawie nic nie słyszę. Nie no debil, nie przewidział, że ktoś spóźni się na samolot (z winy kierowcy autobusu) i będzie potrzebował pilnie rozmawiać przez telefon na wyczerpanej baterii i ten cholerny hałas suszarki będzie mu przeszkadzał? Niektórzy ludzie nie mają w ogóle wyobraźni… 😛

Mamy kilka pierwszych biletów. Marcin krzyczy: ‘kupuj!’ Gdy klikam: ‘kup’, już ich nie ma. Nie no, nie damy rady. Wchodzę od nowa. Są znowu. Biorę. Wpisywaliście kiedyś dane tylu osób w mega stresie i pośpiechu, aby wam te bilety nie zniknęły? Jeśli nie, nie wiecie, co to życie. 😉

Resztką cierpliwości szukam kolejnych biletów. Mam! Nie wierzę. Na kolejny dzień. Trudno. Druga grupa zostanie jeden dzień dłużej. Do tej pierwszej wrzuciliśmy Rudolfa, którego rodzice nie wyobrażali sobie, jak on mógłby nie zdążyć na ich wspólny wyjazd na wakacje nad jezioro. 😛

Gdy już prawie mam kliknąć: kup bilety, okazuje się, że nie mam tyle kasy na karcie. Zabrakło trochę. Dzwonię do żony, która powinna już głęboko spać (i mieć wszystko głęboko w dupie)

– Doładuj mi szybko konto, plizzzz. Muszę kupić kolejne bilety.

Nie wiem, jak to zrobiła, bo zwykle zajmuje to dużo więcej czasu, ale za chwilę mam hajs. Kupuję. Wpisuję dane pozostałej wspaniałej dziesiątki: imię nazwisko, numer paszportu, data kur*a urodzenia, data ważności paszportu. Koniec. Naprawdę koniec. Zamykam laptop i zaczynam skakać po lotnisku.

– Mamy te bilety! – drę ryja, że bardziej się nie da. Wszyscy się paczą jak na wariata. – Ale musieliśmy podzielić się na dwie grupy.

Szybko tłumaczę ludziom, kto z kim kiedy leci. Dzwonią do rodziców. Kamień spada mi z serca oraz z obu nerek. Ale i tak mam jeszcze wiele spraw do załatwienia. Wiem, że to będzie jedna z tych nielicznych nocy w moim życiu, gdy nie prześpię ani minuty. Przecież muszę jeszcze kupić bilety na autobus, bo wylot nie jest ze Stansted ale z Luton. XD

W międzyczasie zamykają Burger Kinga i koleś mówi nam bardzo uprzejmie, że musimy zmienić lokalizację naszego obozu. Przenosimy się więc kilkanaście metrów obok.

Nie udaje mi się przekonać pracownika linii autobusowej, że to była wina kierowcy. Według regulaminu nie. Zabrakło nam kilka minut aby otrzymać zwrot za bilety. Nie pomaga nawet mój urok osobisty (pracownikiem jest starszy mężczyzna i raczej hetero a nie młoda blondynka…) 😛  No dobra, szukaniem noclegu zajmę się jutro. Może by tak w końcu coś zjeść?

Znalezienie noclegu dla grupy 10 osób w sobotę w ciągu jednej godziny i to w centrum Londynu, strefa I metra, jest jak znalezienie szkoły, w której jedyną panującą zasadą jest zasada miłości.

No więc siedzimy w Starsucks Cafe, niedaleko  Victoria Stejszyn – najbardziej popularnej stacji autobusowej w Londonie. Kupujemy jedną kawę na dziesięć osób, żeby nikt nas nie wywalił i nie zarzucił, ze siedzimy na Żyda. Z wi-fi korzystamy jednak wszyscy. Sprawdzam miejsca w hostelach. Dwa pierwsze nie przyjmują grup. Kolejny jest za daleko. Inny jeszcze za drogi. Miejsc nie ma praktycznie nigdzie. Znajduję jeden. Wydaje się być spoko choć i tak będę musiał przekonać recepcjonistkę, żeby przyjęła grupę nieletnich.

– Proszę mnie zrozumieć, takie są zasady, ja naprawdę nie mogę – tłumaczy śliczna angielska loszka.

– Kate (z polskiego Kaśka) – czytam szybko jej imię na identyfikatorze, nauczyłem się tego triku w filmach amerykańskich – na pewno możesz. Czy zostawisz grupę dziesięciu osób na ulicy? Pomyśl, co przeszliśmy… Uciekł nam samolot, spędziliśmy noc na lotnisku…

– Rozumiem, ale… – próbuje bronić się Kate.

-…ale na pewno dasz radę, wierzę w ciebie. Od ciebie zależy los mojej grupy. Tylko ty możesz nam pomóc.

-….ale…

– Bardzo ładna bluzka – dorzucam (to też element tego amerykańskiego triku. Spróbujcie kiedyś. Zacznij załatwianie sprawy od komplementu. Powiedz kobiecie, że ładnie wygląda, że ma ładną bluzkę, fryzurę, cokolwiek. Już jest twoja. Uwaga: są wyjątki, zawsze może zdarzyć się wyjątkowa su** )

– No ok., daj mi chwilę – ulega mojemu urokowi a raczej urokowi mych słów.

Za kilka minut mam dwa pokoje, w tym jedną prywatną dwójkę, w cenie pokoju sześcioosobowego. I tak nie jest tanio ale nie mamy wyjścia.

– Jesteś cudowna! – dorzucam Kate w gratisie. Niech się cieszy dziewczyna.

Pędzę po moją grupę.

SMS do nich: ‘Mam hostel! W zajebistym miejscu!’ 😀

SMS od nich: ‘No to zajebiście!’ 😛

Z tej radości, gdy już zwaliliśmy swoje bagaże do pokojów, postanowiliśmy uczcić to pysznym obiadem w … Kejefsi. Chcieliśmy nawet urządzić bitwę na udka od kurczaka ale… jakoś za mały był to lokal.

Po powrocie do hostelu ludzie chcieli obejrzeć film ale coś nie działało wi-fi.

– Pożyczysz lapka? – rzucili ludzie.

– Spoko, bierzcie. – odpowiedziałem.  – Ale ktoś musi pomóc mi połączyć się z netem. Może Paweł?  – pytam podając mu laptopa.

– O kurde! – krzyknął ze zdziwienia Paweł – jeszcze nigdy nie widziałem tak zasyfionego laptopa…! XD

Yyyy… no tego… od kilku lat planuję zakupić sprej do czyszczenia. ;P Spaliśmy w ósemkę w jednym pokoju i wiadomo, że w takiej sytuacji nikt nie chce zasnąć pierwszy. No ale posnęli niektórzy. A jako, że wcześniej w centrum handlowym nabyłem dwie przepiękne plastikowe wodne bazooki, kroiła się niezła zabawa! Tomek w kiblu, boi się wyjść, bo już przeczuwa, co wisi w powietrzu. Max śpi. Paweł chyba udaje. Nick chrapie. Wojtek słucha muzy. Pierwsza salwa. Potem druga. Doładowanie magazynku z butelki z wodą mineralną. Lecą kolejne salwy! Splash splash! Oraz plusk plusk (to po polsku jakby co)! Mokre twarze śpiących, mokre gacie nie śpiących. Mokre piżamy wszystkich. Mokre łóżka. Mokre poduszki prześcieradła kołdry łóżka. Mokre ściany…

– Kurde, byle by tylko wyschły do rana, bo nas nie wypuszczą z hostelu – martwię się w myślach.

Udało się. Może nie do końca wyschło ale nit nie przyszedł sprawdzić. Uffff…. Lecimy na lotnisko, podejście numer dwa. Wszystko praktycznie spoko z wyjątkiem alarmu bombowego w Gdańsku i ewakuacji lotniska. Ja pierdzielę. Emocje do samego końca! Masz to w domu? Masz to w szkole? Jak często śpisz na lotnisku? Jak często masz świadomość, że nie masz gdzie spać w ośmiomilionowym mieście? Jak często masz okazję wziąć udział w nocnej bitwie na wodne bazooki…? 😀

You Might Also Like

Komentarze

love

#19 typy nauczycieli, czy warto kochać ucznia <3 oraz kiedy nauczycielowi jest smutno :/

chris

#21 fiut na plecach,butem w recepcję, wojna w Maku, porwanie w Mexico czyli moje odjechane tripy z uczniami vol.II XD

Visit Us On Facebook