#31 praca domowa (potrzebna jak w kościele krowa), za krótkie przerwy i marne posiłki
Człowiek w wieku 15 lat zaczyna dzień w szkole i często w szkole go kończy mimo, iż nie siedzi w szkolnej ławce. Zasypia wykończony nad podręcznikami grubo po północy. I musi mieć siłę zwlec się z łóżka bladym świtem, na w pół żywy, wyglądający jak zombie, aby kolejnego dnia być na pierwszej lekcji i zacząć kolejny piękny dzień swego życia. (przypominam tak na marginesie, że naukowcy udowodnili, iż mózg nie pracuje efektywnie o tak wczesnej porze, z czego wynika, że najczęściej dwie lub trzy pierwsze lekcje są totalnie zmarnowanym czasem…) Z chłopakami to jeszcze nie jest tak najgorzej: z trudem bo z trudem ale zwlecze koleś swe zwłoki z milutkiego łóżeczka, przejedzie szczotką do zębów ze trzy razy tak, by nie waliło mu z ust za bardzo, przemyje buźkę wodą, i finito. No, co niektóry jeszcze zarzuci kilka gramów żelu, żeby zrobić wrażenie na jakiejś tam Aleksandrze czy Dominice. 😛 Ale taka dziewczyna, co to w wieku 16 lat nie wyjdzie z domu bez makijażu, ta to ma dopiero lajf! Ja naprawdę podziwiam, jak one dają radę nawalić te wszystkie substancje masakrujące urodę na twarz z samego rana, żeby mieć sztos wygląd. No i przecież mimo wszystko, tak jak chłopaki, mają też włosy. Te na głowie mam na myśli, bo łonowych czy pod pachami na szczęście układać nie trzeba specjalnie (chyba, że do ginekologa jakiegoś czy innego tam proktologa się ktoś wybiera…) No i taka uczennica musi przecież z wszystkim się wyrobić. A gdzie czas na poranną kawę czy pożywne śniadanie? Z moich obserwacji wynika, że wielu uczniów w ogóle nie je śniadania w domu a pierwszy posiłek spożywa dopiero po kilku godzinach! Tragedia normalnie. W takiej Anglii to przynajmniej mają około godzinną przerwę na lunch a we Francji nawet jeszcze dłuższą! W ciągu godziny można spokojnie, kulturalnie i bez pośpiechu uzupełnić braki energii a nawet pogadać ze znajomymi. To ostatnie zdaje się być bardzo ważnym elementem socjalizacji gdyż w ciągu zawalonego lekcjami, rozdzielonymi dziesięciominutowymi przerwami, dnia uczeń z trudem znajduje czas na szybkie połknięcie kanapki, lecąc od jednej klasy do drugiej. Z tego też powodu często, niestety, wybiera, niezdrowego batona czy inne świństwo. Na normalny lunch czy nawet skromny obiad nie ma szans, nawet w ciągu przerwy trwającej aż dwadzieścia minut… To samo dotyczy, oczywiście, nauczycieli. Co mogą zrobić w ciągu przerwy? Przejść z jednej klasy do drugiej, odpowiedzieć na esemesa czy maila (od rodziców), skserować materiały na kolejną lekcję… A gdzie czas na herbatę czy kawę? Na kilka słów z kolegami i koleżankami z pracy? Gdzie czas na rozmowę z uczniami, którzy przecież mogą jej bardzo potrzebować? (no tak, że po lekcji jest czas na takie rozmowy… oczywiście… tylko, że pamiętajcie, iż niektórzy nauczyciele mają rodziny i mnóstwo innych spraw, nie żyją tylko szkołą) No nie mówię już o tym, że taki nauczyciel nie ma czasu na spokojną podróż do toalety, żeby się po prostu wysikać. Jak się trafi zatwardzenie i dłuższe posiedzenie, to ja nie wiem co wtedy? No wyobraźmy sobie taką sytuację, która wcale nie jest jakąś kosmiczną, nierealną i wyimaginowaną sytuacją:
Pani Dorotka chce iść do toalety na dwójeczkę, czyli kolokwialnie mówiąc, zrobić kupę (nie wiem dlaczego ale ten temat wciąż jest tematem krępującym i wprawiającym w jakieś zażenowanie. Mamy XXI wiek, mamy tablety, smartfony, ajfony, i wi-fi wszędzie, świat zrobił ogromny postęp we wszystkich dziedzinach, a do dziś nie potrafimy bez wstydu powiedzieć, że chce nam się kupę…) Jakby to było jakieś przestępstwo straszne! Jakby to była nasza wina a nie układu trawienno-wydalniczego…) No więc u naszej pani Dorotki boberek wychodzi z norki, ściska ją już jak cholera, skręca nogi, łączy kolana, spina poślady… A tu dzwonek na lekcję! Fu*k. Choć bardziej odpowiednim słowem byłoby tutaj: sh*t. Real sh*t loading. Biedna wpada w panikę, rośnie jej ciśnienie i coś jeszcze.
– Może uda mi się wstrzymać? – mówi sama do siebie walcząc ze swoją potrzebą.
Okazuje się, że jednak nie. Nie wie, co robić? Może zadzwonić do kogoś i poprosić o radę? Może pójść szybko do dyrektora, on przecież zawsze wie, co należy zrobić, bo jest w końcu dyrektorem i ma wiedzę. Nie, to zbyt krępujące. Nie zapuka przecież do drzwi gabinetu z wiadomością:
– Przepraszam, Panie Dyrektorze, że przeszkadzam ale zadzwonił już dzwonek a mnie się chce kupę i nie bardzo wiem, co zrobić w tej sytuacji.
Może polecieć do toalety i wysłać im esemesa z wiadomością:
‘Kochana klaso. Jestem w toalecie i robię kupę. Jako, iż mam zatwardzenie, może to potrwać od kilku do kilkunastu minut. Zajmijcie się podręcznikami. Przepraszam i do zobaczenia. Wasza Pani Dorotka.’ XD
No ale co jeśli komuś się coś stanie w tym czasie? Jeśli Cezary włoży Weronice wskaźnik do buzi a ta się zacznie dusić, Kasia przywali Zosi w ryj i wybije jej zęba, Wiktor popchnie opartą o parapet Adriannę tak, że ta wyleci przez okno i to będzie jej ostatnia podróż, Kacper przywali Maksowi krzesłem tak, że mu złamie nos i zacznie krwawić? Co jeśli Agata kopnie Karola w członka tak mocno, że ten zacznie drzeć się z bólu, Michał wyciągnie z klatki klasowego chomika i będzie chciał sprawdzić, ile gumek zmieści się w jego wnętrzu? Co jeśli Kondzio znajdzie na biurku pani zapalniczkę i podpali włosy Zosi a Alicja wbije Pawłowi cyrkiel w pośladek? No i najgorsze, co jeśli Marcinowi odbije na tyle, by otworzyć okno, wejść na parapet i wierząc, że jest Ikarem, zaśpiewać:
– ‘I believe, I can fly!’
No właśnie. Ilu uczniów, tyle pomysłów. Osobiście zawsze idąc na zajęcia z najmłodszymi widziałem takie sceny oczyma wyobraźni i na szczęście nigdy nie musiałem myśleć, co zrobić. I w sumie do dziś nie wiem, co się robi w takich sytuacjach. 😛
Podsumowując, przerwy pomiędzy lekcjami są o wiele za krótkie, zarówno dla uczniów, jak i nauczycieli. Myślę, że podczas gdy możecie mieć zupełnie inne zdanie ode mnie w wielu kwestiach, tak tutaj zgodzicie się ze mną w stu procentach. #stopkrótkimprzerwom
Wracając do pracy domowej. Wyobraźcie sobie, że w takiej Finlandii na przykład, która znajduje się w ścisłej czołówce rankingów edukacyjnych, uczniowie nie mają prawie wcale pracy domowej! (A jeśli już mają, to nie jest ona oceniana) Zgodnie z założeniem, że wszystko powinno zrobić się w szkole, na lekcji. Sami uczniowie też pracują chętniej na lekcji i podejmują zaproponowane przez nauczyciela zadania wiedząc, że jeśli dadzą z siebie wszystko w szkole, w domu będą mogli odpocząć. W ten sposób eliminuje się więc również problem pasywności uczniów w czasie zajęć; ‘nie będę siedział na komórce w klasie skoro od mojego zaangażowania zależy ilość pracy domowej’, myśli uczeń.
Pracy domowej często domagają się uczniowie, pilni i pracowici, wierząc, że dzięki niej stają się lepszymi uczniami i bardziej wartościowymi ludźmi. W mentalności przeciętnego człowieka panuje przeświadczenie, że wszystko należy przećwiczyć milion razy a i tak jeszcze będzie za mało. Że sześć godzin matematyki to zawsze lepiej, niż pięć. Zapominamy jednak, iż zmęczony umysł nie przyswaja już żadnej wiedzy. Nie można bombardować ucznia wciąż nowymi zagadnieniami, to wręcz niehigieniczne. No i po co ten pośpiech?
Dlaczego jeszcze praca domowa jest zła? Bo hamuje, jeśli nie zabija, rozwój społeczny. Uczeń, który wraca do domu z kilkugodzinną pracą domową nie ma czasu na spotkania z przyjaciółmi i znajomymi, na sport, odkrywanie i rozwój pasji, z których kiedyś powinien uczynić swój zawód. Jednym z najważniejszych pytań stawianych sobie przez młodego człowieka jest pytanie: kim mam być? Dlaczego tak wielu uczniów zadaje sobie to pytanie i nie znajduje na nie odpowiedzi? Bo nawet jeśli ten młody człowiek zdobędzie jakąś wiedzę teoretyczną w szkole to po prostu nie ma kiedy jej sprawdzić w praktyce. Co z tego, że odrobi po dziesięć zadań z fizyki, chemii i matmy, napisze esej z polskiego i przeczyta kilka rozdziałów lektury, że przygotuje (czytaj: skopiuje z Internetu) referat z biologii na temat zagrożonych gatunków zwierząt i zrobi jeszcze tysiąc innych rzeczy, skoro na nic innego nie ma już czasu? Zamiast tworzyć za pomocą Google atlas drzew, mógłby czasem wyjść z domu i zobaczyć je w realu.
Zdajecie sobie sprawę, szczególnie Wy: nauczyciele i rodzice, że przeciętny uczeń wszystko, co tylko się da, i tak przepisuje z Internetu? No i jaki to ma sens, ja się pytam? Zada uczniowi taki jeden germanista, aby wykonał album o Berlinie. Tylko po jaką to ma być cholerę? Uczeń wydrukuje kilka fotek z neta i przepisze kilka tekstów. Jak ładnie przyklei zdjęcia i zrobi staranne podpisy, dostanie szóstkę. Jak trochę nierówno, to tylko czwórkę. Za*ebiście, po prostu, gratuluję inteligencji i pomysłowości. A jak chcesz dostać lepszą ocenę na koniec roku, to zrób takie dwa albumy. Albo, jak jesteś starszy, przygotuj (czytaj: skopiuj z Internetu) jakiś tam referat. Beka i śmiech na sali. 😀
Jeśli nawet jest coś, czego naprawdę nie można jeszcze znaleźć w Internecie, to zwykle wygląda to tak, że jedna, najczęściej bystra i zdolna, osoba, rozwiązuje zadanie i wrzuca je do sieci (na grupę klasową na fejsbuku czy gdziekolwiek indziej) a reszta po prostu sobie przepisuje. Zawsze się znajdzie ktoś dobry i koleżeński. Jaki sens ma taka praca domowa? 😛
Paradoksalnie, pracy domowej domagają się też często rodzice, bo albo są tak ambitni, że sądzą, iż praktyki nigdy za wiele i, jak wspomniałem wyżej, uważają, że ich dziecko stanie się lepszym uczniem i człowiekiem w ogóle, gdy będzie wykonywać dużo zadań, albo po prostu wiedzą, że ich dziecko będzie zajęte przez całe popołudnie albo i wieczór, nie będzie im truło dupy i będą mieć święty spokój (aby na przykład walnąć sobie drina, obejrzeć kolejny odcinek brazylijskiej telenoweli w TV czy też posiedzieć na fejsie) Dziwne jest też to, że taki rodzic zwykle zapomina, że jego dziecko ciężko pracowało w szkole i należy mu się odpoczynek.
Co jeszcze? Praca domowa osłabia relacje rodzinne. I to bardzo. Bo zabiera ten ceny czas, który rodzice mogliby spędzić z dziećmi. Zamiast iść na spacer, zagrać w grę czy po prostu sobie pogadać, moje dziecko musi siedzieć przy biurku i zapierdzielać z kolejnymi zadaniami. Czy to jest normalne, że rodzic nie może zabrać dziecka do kina czy na frytki do maka z powodu jakiejś debilnej pracy domowej…? Że nie ma kiedy odwiedzić babci i dziadka? Czy tak powinien wyglądać dzień za dniem? Czy naprawdę o to chodzi w życiu?
Oczywiście, praca domowa wpływa też znacząco na ilość i jakość snu. Bo jak taki piętnastolatek ma być wyspany, skoro uderza w kimę o pierwszej w nocy i mówi światu dzień dobry o szóstej rano lub wcześniej, jeśli mieszka na obrzeżach miasta czy na wsi. Jest szansa, że się wyśpi? No nie ma. Jest więc zmęczony i w takim stanie zaczyna kolejny dzień swojego cudownego życia a jego mózg na pewno przyswoi dużo nowej i przydatnej w życiu wiedzy. Alleluja! 😉
Kuba, który teraz ma 28 lat, był właśnie takim uczniem: pilnym, pracowitym, zawsze przygotowanym. Nigdy nie opuścił ani jednej godziny w szkole (z wyjątkiem ciężkiej choroby). Nigdy nie pojawił się w szkole nie przygotowany do lekcji. Umarłby chyba, gdyby zapomniał książki czy zeszytu. Spaliłby się ze wstydu, gdyby nie znał odpowiedzi na jakiekolwiek pytanie nauczyciela. Ojciec na stanowisku, dobrze znany w mieście. Matka mniej ambitna ale pracowita; widocznie w synu widziała spełnienie tego, czego nie udało jej się spełnić we własnym życiu. Ogólnie mówiąc: dobry chłopak. Miał tam jakichś kolegów ale nigdy z nikim się nie spotykał. Nie chodził na imprezy, na piłkę, na rower. Może i chciał ale nie miał kiedy: każde popołudnie spędzał na pracy domowej i nauce. Czas poświęcony na coś innego uważał (lub uważali jego rodzice) za stracony.
– Imprezy to strata czasu. – powtarzali rodzice – Ucz się to przynajmniej będziesz kimś w życiu.
Wiecie kim jest Kuba? Samotnym 28–latkiem. Nie ma dziewczyny (nigdy nie miał), przyjaciół (nie miał czasu ich znaleźć), ani pracy (no bo co z tego, że skończył studia z bardzo dobrym wynikiem, jak wie o co chodzi w społeczeństwie? Siedząc cały czas w książkach i w Internecie nie zauważył, że gdzieś tam istnieje świat realny zamieszkały przez ludzi żyjących offline, poza książkami… Że z tymi ludźmi trzeba się komunikować a nikt go nie nauczył jak. Że w życiu liczy się współpraca, praca zespołowa, umiejętność kierowania, kontaktów interpersonalnych…) To jest naprawdę przerażająco smutne ale do tego może doprowadzić chore oddanie się nauce.
Monika wspomina, że jako uczennica potrzebowała innych rówieśników głównie z powodu pracy domowej, bo to ona zajmowała jej większość wolnego czasu. Nie zastanawiała się nad jakimiś głębszymi relacjami z ludźmi, z którymi chodziła do klasy.
– Masz zadanie domowe z chemii? A zrobiłeś już z matmy? Robiłeś notatki na historii? Dasz przepisać? – to były typowe pytania, które zadawała znajomym.
Ja dam ci z fizy a ty daj mi z gegry – czysty biznes.
Nawet, gdy przypadkiem wyszła z domu czy spotkała kogoś na ulicy, tematy ich rozmów krążyły tylko wokół szkoły:
– Ta babka z angola jest walnięta, żeby kazać się nauczyć czterdziestu słówek w trzy dni!
– Temat tej rozprawki z polaka jest jakiś dziwny, co nie?
– Fajnie było ostatnio na WOSie, facet włączył nam film.
Teraz ma dobrą pracę i tylko pracę. Jej myślenie zostało ukształtowane przez system edukacji do tego stopnia, że boi się towarzyskich kontaktów z ludźmi, ma kłopoty z życiem osobistym. Często zadaje sobie pytanie: dlaczego jestem sama? Dlaczego nie potrafię spotkać się z kimś poza pracą i porozmawiać o czymkolwiek? Każde wyjście z domu wiąże się dla niej ze stresem; nie wie, jak się zachowywać, co mówić, co ubrać. W pracy jest oczywiście cenionym i niezastąpionym pracownikiem. Chętnie zostaje po godzinach bo wtedy czuje się bezpiecznie.
Kamil uważa, że został oszukany przez system edukacji. Nie ma żalu do nauczycieli, gdyż według niego, oni nie mieli złych intencji, lecz sami padli ofiarą systemu. Według niego nauczyciel wierzy, że robi dobrze przygotowując ucznia do egzaminu, tego wymaga od niego jego praca. Uczeń uznając mniejszy lub większy autorytet swojego nauczyciela, wierzy mu, że chce on jak najlepiej przygotować go do przyszłości. Niestety, ani jeden, ani drugi, nie zadają sobie zwykle sprawy, iż jest to zwykłe oszustwo. Skupianie się na zdobywaniu ocen, zaliczaniu egzaminów i zdobycie dyplomu uczelni wyższej nie gwarantują zdobycia dobrej i satysfakcjonującej pracy. Nawet jeśli dobry dyplom może pomóc w otrzymaniu wymarzonej pracy, to z pewnością nie oceny zdobyte poprzez wkuwanie materiału pomogą w dobrym jej wykonywaniu, zdobyciu awansu czy satysfakcji.
‘Gdybym miał wtedy dzisiejszą wiedze, więcej czasu poświęciłbym na budowanie relacji z innymi, na zdobywanie przyjaciół, na wzmacnianiu wiary w samego siebie i swoje możliwości’, mówi Kamil.
Ola przyznaje, że przez większość lat szkoły średniej i studiów była tak skupiona na nauce i samej sobie, że nie udało jej się zbudować żadnego trwałego związku. ‘Moje dążenie do sukcesu i zdobyciu w przyszłości najlepszej pracy było tak wielkie, że bez problemu potrafiłam powiedzieć chłopakowi, że nie mogę iść z nim na randkę, bo musze się uczyć.’, wyznaje. Przyznaje też, iż takie myślenie zawdzięcza w większości rodzicom. ‘Przecież mogli mi powiedzieć, żebym zostawiła te głupie książki i wyszła gdzieś ze znajomymi.’, dodaje.
Na koniec tego rozdziału warto jeszcze wspomnieć o tych uczniach, którzy mają ponadprzeciętne kłopoty z nauką i którzy albo nie są w stanie sami odrobić pracy domowej, albo muszą im w tym pomagać rodzice.
– ‘Czy to normalne, że musze spędzać ze swoim dzieckiem trzy godziny dziennie pomagając odrobić pracę domową?’, pyta Anna. ‘Zamiast odpocząć po pracy i obejrzeć sobie film w telewizji, muszę rozwiązywać zadania z matematyki’, dodaje.
Co na to nauczyciele? Przecież właściwie to od nich zależy, czy będą zadawać pracę domową, prawda? Okazuje się, że nie do końca. Usłyszałem takie opinie, iż niejednokrotnie system edukacyjny udowadnia, iż bez dodatkowej praktyki w domu, uczeń nie jest w stanie opanować wielu umiejętności (czytanie, pisanie, liczenie) poświęcając na nie czas tylko w szkole i biorąc do tego pod uwagę liczebność klas. Czyli może po prostu wymagamy za dużo? Albo za szybko oczekujemy efektów? Co by się stało, gdyby część uczniów z klasy nauczyła się czytać dopiero w kolejnym roku? Albo gdyby niektórzy uczniowie zrozumieli pewne twierdzenia, wzory, zasady dopiero później? Czy ktoś lub coś, oprócz sztucznie stworzonego systemu oceniania, ich goni, popędza? Czy ich życie będzie mniej szczęśliwe bez znajomości twierdzenia Pitagorasa w wieku 12 lat?