#1 początki mojej pseudoedukacji, koszmary nocne i czy matka może słuchać Gangu Albanii :P
Urodziłem się strasznie szczęśliwy. Nie, ale serio. Wiem, że dziecko, gdy się rodzi właściwie nie ma powodów do smutku, pod warunkiem, że jest z nim mama (w dzisiejszym świecie podobno może to być tata, którego miłość oczywiście może być tak wielka, jak mamy a nawet większa. Tata jednak różni się od mamy w jednej zasadniczej sprawie: nie ma cyca pełnego cieplutkiego mleka. A to jest duża różnica.) No może być też jakakolwiek inna osoba pod warunkiem, że jest od dziecka choć trochę starsza, jest fajna, nie pali papierosów, nie wali wódy co wieczór, nie jara trawy, nie słucha Gangu Albanii, nie spędza 23 h/dobę przed komputerem, nie jest fanem polskich komedii nakręconych po 2005 roku, nie je codziennie na obiad zupek chińskich, nie prowadzi życia jak Wilk z Łolstrit, nie wygląda jak nieślubne dziecko Freddiego Kruegera i Jabby z Gwiezdnych Wojen i nie pije kawy z cukrem. No ok, może z tym ostatnim to trochę przesadziłem. 😛 To znaczy w sumie tak poważnie, to taka matka czy ojciec mogą łączyć te wszystkie cechy i mieć dziecko. No ale powiedzcie sami: po co komu taki rodzic? XD A tak podsumowując w jednym zdaniu to wystarczy, gdy taka osoba będzie miała serce pełne miłości. <3 Nie jestem pewien, czy moi rodzice spełnili wszystkie z powyższych warunków ale serio urodziłem się wyjątkowo szczęśliwy i właściwie pozostałem taki przez całe dzieciństwo i okres dojrzewania, który trwa do dzisiaj. I wiecie co? Jak tak sobie pomyślę, to jedynym powodem mojego jakiegoś tam smutku, stresu czy po prostu gorszego samopoczucia była szkoła! Ba, jest do dzisiaj. Uwierzycie, że po dziś dzień śnią mi się moje nauczycielki i potrafią obudzić mnie w środku nocy? Wtedy zaczynam mówić do mojej żony:
– Kochanie, czy ja musze rano wstać do szkoły?
– Nie, nie musisz – uspokaja mnie nieprzytomna – Skończyłeś już szkołę. 😛
– Ale naprawdę? – nie dowierzam. – Czy na pewno nie mam jutro testu z matmy…? :S
– Tak, na pewno – dodaje Lucy. – Śpij już.
Nie do końca jej dowierzając, próbuję zasnąć ponownie. I jak tylko przymknę powiekę, przed mymi zamkniętymi oczami pojawia się wielki potwór z dwoma rozszerzonymi do granic możliwości ogromnymi oczami zwany potocznie matematyczką i z jeszcze większą paszczą, krzyczący:
– Ostrowski! Do odpowiedzi!
– Aaaaa….. Sama sobie idź do odpowiedzi! – odpowiadam w myślach. – Moja żona mówi mi, że ja juz skończyłem szkołę i że masz iść turlać dropsa! 😛
Pamiętam dobrze jedną lekcję matmy, gdy udało mi się schować pod ławką i w ten sposób uniknąć kolejnej pały.
-Pani Profesor, ale on jest nieobecny… – rzucili moi dobrzy kumple.
-Yyyy…jak to nieobecny?! – rozwaliła gały i paszczę nauczycielka – Przecież był na początku lekcji, gdy sprawdzałam obecnośc!
-Yyyy…no widocznie…wyszedł…do toalety – uratowali mnie ziomale.
Że ona wtedy nie wstała i nie zaczęła mnie szukać…
Wiele jest słów, które mogę sobie przypomnieć z okresu mojej wczesnej młodości, a na których sam dźwięk dostaję drgawek śledziony, dreszczy jelita, palpitacji serca, drżenia ścianek żołądka, wzrostu ciśnienia i w ogóle oblewam się potem jak świnia. Wchodzę do klasy, siadam w ławce, wyjmuje kartkę papieru i długopis. Matematyczka dyktuje zadania. Czytam je tak, jak gdyby to było po arabsku i myślę sobie:
– Ja pier*olę, znowu nic z tego nie kumam. Znowu nie zaliczę. Znowu nie zdam. Może wywalą mnie ze szkoły…?
Potem się budzę i myślę sobie:
– Jak bardzo traumatyczne musiało być moje doświadczenie z tym czy innym nauczycielem, że po tylu latach wciąż odwiedzają mnie oni w moich snach?! Na szczęście nie mają aż takiej mocy abym wyglądał rano jak ofiary Freddiego na Ulicy Wiązów. Ale czy ja do cholery nie zasługuję na spokojne i przygodowe sny? Czy oni nie mogą dać mi spokoju nawet teraz, gdy już jestem dorosły? Jeśli któryś z moich uczniów powiedziałby mi, że odwiedzam go i straszę po nocach, chyba bym się pochlastał. Przestałbym uczyć. Albo przynajmniej wypłacił im jakieś odszkodowanie. Albo przeprosił. Cokolwiek.
A więc urodziłem się szczęśliwy. Miałem fajną mamę z dobrym mlekiem, która nie oglądała polskich komedii nakręconych po 2005 roku (bo nie zostały jeszcze nakręcone) ani nie była fanką Gangu Albanii. Miałem tatę, który nie jarał trawy, tylko dobry polski tytoń i który nauczył mnie jeździć na rowerze. Miałem jeszcze babcię, która gotowała pyszną zupę kalafiorową i milion innych rzeczy i która wierzyła mi zawsze, gdy budzony przez nią bladym świtem do szkoły odpowiadałem, że znowu przepadła mi pierwsza lekcja. No i jeszcze dziadka, z którym czasem rąbałem drewno i który, jak już trochę dorosłem, wyciągał ode mnie fajkę gdy mu się nagle skończyły późnym wieczorem. Po dwóch latach w jakiejś promocji dołożyli mi jeszcze siostrę, co było całkiem spoko mimo, iż większość sióstr jest podobno upierdliwa; spędzaliśmy razem dużo czasu i dużo gadaliśmy. Głównie o życiu. Czyli o naszych aktualnych chłopakach i dziewczynach. to znaczy jej dziewczynach i moich chłopakach. nie no chyba odwrotnie. Bo oboje byliśmy hetero. Gadaliśmy do późna szczególnie wtedy, gdy akurat mieliśmy nowego chłopaka lub dziewczynę. czyli średnio raz na tydzień. nie no może na kwartał czy coś. Trochę później dobry Bóg obdarował nas jeszcze dwoma wspaniałymi braćmi ale oni nie mają nic wspólnego z moim przedszkolem. Gdy miałem jakieś cztery czy pięć lat, zacząłem poważną edukację: poszedłem do przedszkola. Sam nie wiem do dziś, dlaczego. Chyba dlatego, że przedszkole znajdowało się po drugiej stronie mojego domu: starej, przedwojennej kamienicy, z klimatyczną, przerażającą piwnicą, którą zamieszkiwała banda największych po*ebów, jakich poznałem w życiu (jeden z nich trzymał węgiel w przedpokoju, raz na jakiś czas wylatywał na korytarz z siekierą i rzadko korzystał z toalety… ale o nich opowiem Wam trochę później…) To znaczy oni nie mieszkali w tej klimatycznej piwnicy, tylko nad nią. No i nie wszyscy byli po*ebani; niektórzy byli naprawdę spoko. W sumie teraz tak sobie myślę, że do podstawówki też chyba wysłali mnie z tego samego powodu: też była po drugiej stronie a nawet jeszcze bliżej, niż przedszkole. No bo nie wierzę, że mogli mi to zrobić, bo mnie nie kochali. Jak byłem chory, siedziałem w oknie i gadałem z kumplami z klasy, którzy byli na przerwie na boisku. A potem jako nieliczny mogłem w czasie przerwy, nielegalnie of course, wpadać do domu po książkę z fizy, drugie śniadanie lub nawet na szybki obiad w postaci zupy kalafiorowej. Moja babcia robiła najpyszniejszą kalafiorową na świecie!Chciałbym teraz pozdrowić moją babcię i powiedzieć, że jeśli teraz to czyta, to że bardzo jej dziękuję za fajowe dzieciństwo. 😉 O kurde, zapomniałem, że ona przecież niedawno umarła. No ejj, ale jeśli jest w niebie, to chyba może też teraz to sobie przeczytać co nie…? Może nawet tym bardziej może i nie musi już nawet zakładać okularów? 😉