#25 czy szkoła rozwija talenty, pasje i indywidualność uczniów czy raczej produkuje zhomogenizowane roboty?
Każdy człowiek jest inny. Każdy rodzi się z innymi talentami, zdolnościami, predyspozycjami. I podobno każdy ma jakiś talent. Jeden jest świetnym językowcem, drugi sportowcem czy matematykiem. Trzeci potrafi pięknie malować dzikie konie i krowy żrące trawę na tle zachodzącego słońca, rysować ładne kobiety z kształtnymi c… biodrami (albo kutasy na tablicy i biurkach XD ), grać na saksofonie czy gitarze (albo na nerwach rodzicom czy nauczycielom) Ktoś inny od dziecka kocha samochody i w wieku kilkunastu lat bez problemu potrafi naprawić zepsuty gaźnik czy nawet silnik. Może też jest całkiem dobry w tworzeniu rzeczy z drewna (np.trocin 😛 ) czy metalu albo gliny. Jeszcze inny już w przedszkolu zachwyca wszystkich grą aktorską i wszystkie panie mdleją podczas corocznych jasełek, w których on gra Heroda, osiołka lub siano w żłobie. No i jeszcze śpiewa. I pisze wiersze. I to jeszcze jakie! Albo też ma wysokie zdolności komunikacyjne i nadaje się na dziennikarza Gazety Wyborczej, reportera TVN24 czy spikera telewizyjnego (np. Polsatu). Chyba, że ma wyjątkowo wielki nochal, to wtedy tylko (nie obrażając dziennikarzy radiowych 😉 radiowego, ale zawsze. 😛 Ktoś inny kocha te małe hałaśliwe potworki zwane przez społeczeństwo dziećmi i marzy o pracy w przedszkolu a ten niekoniecznie radzący sobie z maluchami woli pracę nauczyciela w liceum. Można by tak wymieniać i wymieniać. Talentów są setki i setki są też potencjalnych zawodów, zdobycie których zwykle wyznacza osiągnięcie jakiegoś tam poziomu dorosłości, dojrzałości i niezależności. Do tego oczywiście ma człowieka przygotować szkoła. Chyba taki jest jej główny cel (choć osobiście prawdziwego sensu jej istnienia do dziś nie odkryłem…) 😀
Szkoła powinna więc, skoro już jest i to obowiązkowa, odkrywać talenty swych uczniów, pomagać je rozwijać tak, aby każdy dowiedział się w czym jest najlepszy, co lubi i z czego może w przyszłości uczynić swój zawód i w ten sposób być szczęśliwym jak cholera. No, przynajmniej zadowolonym, bo przecież praca zawodowa to nie wszystko w życiu (wiadomo, że najważniejsza jest miłość i przyjaźń i piękno sztuki i poezja i muzyka itepe itede ale nie o tym tu teraz będziemy nawijać przecież…) 😛
Czytałem gdzieś, że każde zdrowe dziecko rodzi się z ogromną chęcią odkrywania świata, zdobywania wiedzy, eksperymentowania. I nie potrzebuje do tego żadnej motywacji dopóki pozwoli mu się odkrywać ten świat w jego własnym tempie i na jego zasadach. Bez ograniczeń. Bez mówienia co jest ważne a co można olać, co jest przydatne a co bez sensu, co jest dobre w procesie nauczania a co do dupy. Dopiero starsze dzieci, nastolatki i dorośli zaczynają potrzebować motywacji aby chcieć coś zrobić, aby podjąć jakieś wyzwanie czy wykonać powierzone zadanie. Małe dziecko nie pyta ‘Po co? Dlaczego? Co ja z tego będę mieć?’ tylko po prostu działa, robi to, na co ma ochotę i potrafi się w tym zatracić. Nie musi dostać za to potem dobrej oceny. Jego umysł jest jeszcze wolny od takich bzdurnych uwarunkowań, nie został jeszcze zindoktrynowany przez system edukacji.
Co zwykle dzieje się potem? To znaczy, gdy ciekawe świata dziecko pójdzie do szkoły. Nagle dowiaduje się, że możliwości szkoły w dostarczaniu mu wiadomości na temat, który je pasjonuje, są strasznie ograniczone. I jeśli na przykład interesuje go bardzo życie mrówek w Egipcie, wydobywanie złota w Peru, nauka gry na skrzypcach, nauka kilku języków obcych (na dobrym poziomie), rozmnażanie misiów koala w Australii czy malarstwo Monneta, to… pomylił adres! Bo nikt w szkole nie będzie w stanie rozwijać żadnych z tych ani innych pasji ponad to, co zostało zapisane przez mądre głowy z Ministerstwa Óbikacji Narodowej. 😛 Jak chcesz wiedzieć więcej, wygugluj sobie w Wikipedii czy tam na kwejku lub pudelku lub innej ambitnej stronie internetowej 😀 No ewentualnie, jeśli jesteś kozakiem i wolisz hipsterkę, wbij do biblioteki, gdzie o dziwo (w tym wyrazie celowo usunięto literę ‘k’) wciąż przetrzymują wszystko w formie tradycyjnych papierowych książek, do korzystania z których nie potrzeba prądu (chyba, że do lampy, jak się ściemni) No i tam poszerzaj swoją wiedzę i czytaj o tym, co lubisz.
Dlaczego nie można poszerzać wiedzy z ulubionego przedmiotu w szkole? Z kilku powodów. Po pierwsze nie ma na to czasu, bo trzeba lecieć (w starszych klasach: zapier*@lać) z programem aby zdążyć przerobić wszystko, co należy, czyli co ustaliły mądre głowy. Po co przerobić? Nie, nie po to, żeby to się jakoś tam do czegoś przydało w życiu czy coś takiego. Nie o to chodzi. Chodzi o to, by przerobić zakres materiału wymagany na egzaminie, no bo głównie o egzaminy to się rozchodzi (słyszałem nie raz, jak już na początku pierwszej klasy, czy to gimnazjum, czy to liceum, zapytany o przydatność danego tematu nauczyciel odpowiada po prostu: ‘bo to będzie na egzaminie’…) Za*ebiście co nie? Po prostu wyjątkowy konkret! A więc po to to wszystko. Nie tam żeby zaciekawić, poszerzyć jakiś horyzont czy coś. Egzamin! Matura! To jest, kochane dzieci, wasz cel! To jest sens edukacji. I nie pytajcie dlaczego bo prawie nikt, z wyjątkiem jakiegoś szamana czy guru żyjącego na wzgórzach Nepalu, tego nie wie.
Po drugie, przecież nie możesz rozwijać swojego talentu, z którego mógłbyś w przyszłości uczynić swój zawód i stać się szczęśliwym, niezależnym i dobrze zarabiającym gruby hajs człowiekiem, bo… byłbyś jakimś debilem i człowiekiem upośledzonym. Przecież musisz poświęcać czas na wszystkie przedmioty. Bo musisz umieć trochę z każdego. Twa wiedza ma być, przynajmniej do jakiegoś stopnia, ogólna. Z delikatnym skierowaniem na jakiś tam blok typu humanistyczny czy ścisły. W ostatnim roku szkoły średniej Ministerstwo łaskawie zabierze ci całe niepotrzebne ci g*wno i choć trochę pozwoli na naukę tego, co wybrałeś. WOW! 😀 Petarda! System daje ci od kilku do kilkunastu miesięcy wolności, w czasie których masz prawo przynajmniej w jakimś stopniu decydować o sobie. Niezłe co? I wiesz co? W takim czasie możesz po prostu tak rozwinąć swój talent, że hej. 😛 C*uj z tym, że naukowcy trąbią od lat, że okres największego rozwoju mózgu to czas między 5 a 12 rokiem życia (mniej więcej); w tym wieku wszyscy uczniowie, zgodnie z zasadą równości, braterstwa i komunizmu, mają się uczyć dokładnie tego samego. Dlaczego? Bo tak. Nie pytaj bo kto pyta, ten dostaje po ryju. 😛
Mało tego, wszyscy uczniowie, mimo swej indywidualności i bardzo zróżnicowanych talentów, muszą uczyć się z tych samych podręczników, tego samego i muszą być oceniani według tych samych kryteriów. Czyli na przykład masz mózg humanistyczny i ogarnięcie jakichś tam całek i innego szajsu jest dla ciebie tym, czym dla człowieka bez nóg wspinaczka górska lub dla krowy latanie, ale co tam – musisz to umieć, bo to jest ważne w życiu i jeśli nawet przyda ci się mniej, niż szczotka do kibla, to uczyni z ciebie człowieka myślącego, wykształconego, inteligentnego, wszechstronnego, elokur*akwentnego i bezrobotnego. Tego ostatniego, of course, niekoniecznie. No ale c*uj, co tam, że nie będziesz miał pracy, bo zabraknie ci umiejętności interpersonalnych i wiary w siebie. Ważne, że zdobyłeś ogólną wiedzę, to ci powinno wystarczyć i dać ci jako takie szczęście. Podobnie, jeśli masz mózg matematyczny a musisz czytać jakieś smętne treny, ‘Chłopów’, ‘Lalki’, ‘Przygody Czerwonego Kapturka’, ‘Anię z Gandziowego Wzgórza’ czy inne niezwykle przepiękne i zmieniające życie dzieła literackie. Lub jeśli jesteś artystą a musisz zakuwać pierwiastki chemiczne. Lekarz czy prawnik też muszą znać wszystkie lektury i wiedzieć, jak Stanisław Wokulski godził pracę w winnicy z obowiązkami szkolnymi i miłością do Izabeli a także jak radził sobie bez Internetu. Lub powinni wiedzieć, którą ze swych trzech żon Maciej Boryna kochał najbardziej i czy lubił chodzić na maratony filmowe w weekendy, no nie? Bez tej wiedzy byliby tylko zwykłymi, przeciętnymi fachowcami w swojej dziedzinie a tak, no proszę, nikt nie podskoczy. A jak chcesz grać na instrumencie, to idź do szkoły muzycznej, zapie*dzielaj jak dziki pies, lataj z wywalonym jęzorem na zajęcia po szkole i pamiętaj, że musisz to wszystko pogodzić z normalną szkołą. 😛 To nic, że już nie znajdziesz raczej czasu na kino z przyjaciółmi; zdobywaniem przyjaciół i spędzaniem z nimi czasu zajmiesz się, gdy będziesz starszy i zdobędziesz zawód. To nic, że przyjaźń jest jedną z najważniejszych rzeczy w życiu. I miłość… <3 Ale przecież po co tracić czas na głupoty: uczeń powinien się zajmować tym, co jest pewną inwestycją w jego przyszłość, czyli nauką. Ona jest najważniejsza. ‘Jak się będziesz dobrze uczyć, dostaniesz dobrą pracę (nie musisz jej lubić a już w ogóle nie musi być ona twoją pasją…) i będziesz dużo zarabiać’, mawiają często rodzice. Taaa… Spoko. 😛
Oczywiście, jak zawsze są wyjątki. I całe szczęście. Są szkoły, które są inne. Są niezwykli nauczyciele, którym zależy i poświęcają nawet swój prywatny czas na rozwijanie pasji swych uczniów. Którzy dają radę mimo całego tego chorego systemu. Pozostaje pytanie: czy tak być powinno? Ilu nauczycieli jest w stanie poświęcać pracy zawodowej więcej czasu? A nawet jeśli, to ile tego czasu są w stanie poświęcić uczniom biorąc pod uwagę liczebność klas? W niektórych liceach liczą one ponad trzydzieści pięć osób! (serio, bez ściemy) :/ Czy jest możliwe dotarcie do nich wszystkich (nie tylko do tych wybitnie zdolnych, wyróżniających się wśród tłumu) sprawiedliwie tak, aby pomóc im odnaleźć swoją pasję, którą będą rozwijać i z której w przyszłości uczynią swój zawód i sposób na życie…? 😉