#3 czy przedszkole jest OK? – finał
I teraz żeby było jasne: nie jestem przeciwnikiem uczenia tych młodych ludzi z przedszkola czegokolwiek – wręcz przeciwnie. Zabawa najpierw, dzieciństwo, radość itp. Ale to wiek największego rozwoju mózgu i naprawdę taki mały człowiek jest w stanie przyswoić bez problemu np. jeden czy dwa obce języki, co strasznie ułatwi mu dorosłe życie. Nie twierdzę też, że dziecko powinno uczyć się tylko języków obcych, choć to nie aż taki głupi pomysł. Problem jednak w tym, że większość szkół totalnie nie jest przystosowanych do nauki tych dzieci i nigdy nie będzie. Taka prawda. Te dzieci chodzą do szkoły ale czy się tam uczą czegoś pożytecznego? Czy jeśli po trzech latach nauki języka obcego znają pięćdziesiąt słów to to jest powód do dumy i pochwały systemu edukacji? Po cholerę oszukuje się rodziców, że ich dziecko uczy się języka? Ono chodzi na lekcje. Czasem może miło spędza czas i, jeśli pani nie drze ryja, dobrze się bawi. To już coś. Ale czy ktoś jest w stanie normalnie pracować w grupach trzydziestoosobowych? Albo nawet piętnasto? Czy ktoś jest w stanie, nawet jeśli jest do tego przygotowany zawodowo, pomóc uczniom słabszym, którzy absolutnie nie radzą sobie z nowym materiałem? Czy ktoś jest w stanie sprawić, iż uczniowie bardzo zdolni będą pracować na swoim poziomie i robić postępy na miarę swojej inteligencji i talentu, zamiast marnować czas siedząc w ławkach przy ćwiczeniach, które wykonują pięć razy szybciej, niż ich rówieśnicy a potem się nudzą, przeszkadzają i dostają idiotyczne uwagi w dzienniczkach? I czy normalny nauczyciel, nie tam jakiś superhero, jest w stanie obdarzać tę wielką bandę cierpliwością, miłością i uśmiechem, zamiast krzykiem? No chyba nie. I to jest jeden z głównych powodów, dla których szkoła jest do dupy. I żeby było jasne – nie ma w tym winy nauczycieli, którzy choćby nie wiem jak się starali, choćby się zesrali, nie są w stanie nic zrobić, by ten system zmienić. Szkoła marnuje bezcenny czas człowieka od pierwszych lat jego życia i z każdym rokiem życia ucznia jest coraz gorzej. Tak było, jest teraz i raczej będzie na wieki wieków a nawet forever. Amen.
Czy uważam, że przedszkole jest dobre jako instytucja opiekuńczo-wychowawcza? Pracowałem w kilku przedszkolach, więc mogę coś o tym powiedzieć. Tym bardziej, że jestem ojcem czwórki dzieci. I moja żona, paradoksalnie, również. To znaczy matką, nie ojcem. Tych samych, oczywiście. Nie mam na to dowodów, ale przypuszczam, że przedszkole powstało w momencie, gdy coraz więcej kobiet zaczęło zabierać się za karierę zawodową i jednocześnie zaczęło brakować babć chętnych do zajmowania się wnukami. Bo albo były za młode, albo zbyt leniwe, albo jeszcze coś innego. Wymyślono więc przedszkole a nawet żłobek, czyli to samo, tylko dla młodszych dzieci. Według mnie najważniejszymi osobami w życiu dziecka, przynajmniej na początku, są jego rodzice: mama i tata. I jeśli tylko jest to możliwe, przynajmniej jedno z nich powinno być przy nim. Nie zawsze jednak jest to możliwe. Głównie z powodów finansowych. Choć niektórzy rodzice po prostu nie chcą zajmować się dziećmi. Swoimi dziećmi. Taki mały absurd: po co więc w ogóle chcieli mieć dzieci? Może bo tak wypada, bo większość znajomych ma. Bo posiadanie dziecka pasuje do modelu rodziny. Tak samo, jak posiadanie auta czy psa. Nie raz patrzę ze łzami w oczach, jak rodzice podrzucają takiego malucha do przedszkola bladym świtem i odbierają późnym popołudniem. Są też matki-bohaterki, które wiem, że gdyby tylko mogły, zostałyby chętnie ze swoim dzieckiem a które nie mają wyjścia, bo mąż albo pijak, albo leń śmierdzący z browarem na kanapie sportem się interesuje w TV, albo w ogóle go nie ma. Taka matka nie ma wyboru, nie ma innej opcji. I wtedy przedszkole wraz z dobrą i ciepłą wychowawczynią jest prawdziwym skarbem. Ale czy taki trzylatek, który lepiej się czuje w najcudowniejszym przedszkolu z najwspanialszą panią Kasią, Zosią czy Dorotką, płakałby pół dnia za mamą? Czy wołałby co chwila, że chce do mamy? Czy pytałby nerwowo co pięć minut: ‘kiedy przyjdzie mama’? Czy wypatrywałby jej smutnym wzrokiem w oknie?
Często więc w przedszkolu dziecko cały dzień tęskni i tęskni: za mamą, tatą, babcią.
-Kiedy przyjdzie moja mama? – pyta mnie taki mały człowieczek.
-Już chyba idzie – pocieszam go – już słyszę, jak ubiera buty.
I to wystarczy, by poczuło się uspokojone na jakiś czas. Potem zapyta znowu. Czy czuje się jednocześnie szczęśliwie? Możliwe. Nie jesteśmy tego w stanie sprawdzić. Można by powiedzieć, że uczy się życia ale nie do końca przekonuje mnie takie podejście.
Muszę jeszcze dodać, że są sytuacje, w których przedszkole może okazać się lepszą opcją. Na przykład, gdy oboje rodziców nie mają najmniejszego pojęcia jak zajmować się dzieckiem, nie mówiąc już o uczenia go czegokolwiek. Albo są tak zwaną patologią, gdzie matka zaczyna dzień od nakładania tapety i browara, poprzez szluga na śniadanie, fryzjerkę i kosmetyczkę do południa, suche kartofle na obiad, seriale w TV przez całe popołudnie, zupkę chińską na kolację, na kolejnym browarze przed TV wieczorem kończąc. A ojciec albo tak samo, albo w ogóle go nie ma. Dla dziecka z takiej rodziny przedszkole jest jedyną oazą normalności, przyjaźni i miłości. Tylko tam może zostać zauważone, docenione, pokochane.