x7cdil50kky-clem-onojeghuo

#27 polonistka Basia, lektury szkolne oraz szlugi w klasie vol. II

#27 polonistka Basia, lektury szkolne oraz szlugi w klasie vol. II

Następnego dnia po aferze z winem nasi rodzice zostali wezwani do szkoły a my do dyrektorki Czesławy na wódeczkę. To znaczy na dywanik XD. Koniec końców, skończyło się nie najgorzej. Pani Basia straciła jednak w naszych oczach status przyjaciela a zyskała wroga. I zdrajcy, parszywego zdrajcy. Kurde w dupę jeża, jak ona mogła tak postąpić…? Oszukała nas. Ściemniła, że niby nas rozumie itepe a potem zrobiła aferę na całą szkołę. No cóż, czuliśmy się rozczarowani i oszukani. Od tej pory już nie lubiliśmy naszej wychowawczyni. Nie wiem, czy ona również nie lubiła nas. Wiem jednak na pewno, że gdybym jej wtedy powiedział, że to ja będę jej jedynym uczniem z całej szkoły, który będzie ją odwiedzał w dniu jej imienin i urodzin i pił z nią z tej okazji koniak, nigdy by nie uwierzyła. I gdybym jej powiedział, ze to ja będę ostatnią znajomą jej osobą, z którą będzie rozmawiała przed śmiercią, nie uwierzyłaby tym bardziej. A gdybym jej wtedy powiedział, że cała jej domowa biblioteka: dorobek całego jej życia, wyląduje za dwadzieścia lat w domu Marcina, mego frenda i właściciela owego legendarnego czarnego plecaka, parsknęłaby śmiechem.

– Buhahaha… Chyba cię, Krystian, po*ebało…  – odrzekłaby moja polonistka językiem może nieco bardziej polonistycznym.

Ale widocznie miała na to wylane, po prostu miała głęboko w dupie, czy ją będziemy lubić, czy nie. Zauważyliście, że niektórzy nauczyciele serio mają to w dupie? Muszą mieć chyba świadomość, że są wredni i raczej niesympatyczni, ale nie ma to większego wpływu na ich życie. Przynajmniej pozornie. Może jak wracają do swoich domów i w samotności (lub w towarzystwie nie odzywającego się męża czy żony czy psa czy surykatki czy złotej rybki, czyli w sumie i tak w samotności) piją herbatę gapiąc się w pudło telewizora myślą sobie:

– Dlaczego jestem taką zimną suką dla tych moich uczniów? Przecież kiedyś lubiłam swoją pracę… A może nie, może trafiłam do szkoły przypadkiem… ale przecież mogłabym się z nimi zaprzyjaźnić… tylko nie wiem jak… ehhh… :/

Czyli po prostu niektórzy nauczyciele, tak jak ludzie w ogóle, są mniej wrażliwi lub wcale nie są wrażliwi i nie przejmują się tym, co czują inni. Może nawet nie potrzebują innych ludzi do szczęścia? Znam takie może dwie osoby, które twierdzą, że nie muszą spotykać się z nikim i nie muszą mieć znajomych czy przyjaciół. Nie udało mi się jeszcze tego pojąć ale może to możliwe…?

Na pierwszy klasowy biwak pojechaliśmy w maju, pod koniec roku szkolnego. Nad nasze piękne polskie morze, do Skowronek. Morze Bałtyckie jest naprawdę piękne i ma swój urok. Ma tylko jedną małą wadę: jest zimne jak c*uj. Trzeba być morsem, by kąpać się w nim nawet latem. Ja pierdzielę, serio. Trzy minuty kąpieli w Bałtyku i masz fiuta skurczonego do rozmiaru fistaszka a jaja stają się wielkości orzechów laskowych. 😀 No, chyba, że już na starcie masz takie małe, jak orzechy laskowe, to wtedy robią się z nich rodzynki… XD Jak już wleziesz do tego morza, to po chwili robi się całkiem spoko (musisz znaleźć taki jego kawałek, gdzie woda jest trochę cieplejsza niż 16 stopni…) Ale weź potem znowu z niego się wynurz! A w ogóle to już najgorzej, jak akurat zajdzie słońce, co zdarza się raczej często. Można zesrać się z zimna! No nic. Mimo to, nasze morze jest piękne. Choćby tylko do popatrzenia na fale.

Co do tego biwaku to nikt nie przypuszczał, że będzie to zarazem ostatni biwak klasowy. Daliśmy biedaczce tak popalić, łącznie z drugim opiekunem, którym ona sama musiała raczej się opiekować, że o kolejnym nie chciała w ogóle słyszeć. Nie wiem po co wzięła ze sobą wuefistę, Mariana. Przecież wszyscy wiedzą, że wuefiści to największe chlory (bez urazy). Nie jadą na biwak po to, by spać, ale po to, by sobie chlapnąć jednego czy drugiego. I potem pożytek z takiego opiekuna jak ze starego kondoma po stosunku. Nasza Baśka zamiast spać w nocy, musiała więc wędrować po lasach z latarką w ręku (no chyba każdy marzy o nocnych wędrówkach leśnymi ścieżkami co nie…?) i szukać zagubionych owieczek. W sumie, chyba wszystkie były zagubione. Nie wiadomo po co w ogóle wykupiliśmy noclegi w domkach: i tak nikt nie spał, tylko włóczył się po okolicy.

Lekcje polskiego były albo nudne, albo nudne jak ch… cholera. No albo też burzliwe jak obrady polskiego sejmu. Ale to rzadko. Często więc spałem. Na ławce albo na ramieniu przyjaciela, które robiło za wygodna poduszkę; nie było  z tym problemu mimo, iż siedzieliśmy w pierwszej ławce. Nie wiem, dlaczego nigdy mnie nie budziła. Może wolała, żebym kimał i przynajmniej się nie odzywał? Wtedy mogła spokojnie i według planu jechać z programem. Nikt nie walnął jej głupiego tekstu w stylu:

– Uważam , że książka ‘Lalka’ Bolesława Prusa jest do dupy, bo jest za gruba.

Lub:

– Według mnie poecie absolutnie nie chodziło o to, co pani mówi.

Albo też:

– Według mnie Albert Camus był chrześcijaninem tylko o tym nie wiedział. Wiele jego utworów potwierdza jego dążenie do transcendencji.

Jak się pewnie domyślacie, z prawie każdej lektury obowiązkowej dostawałem pałę z powodu nie przeczytania w terminie (po terminie również…) 😛 Prawie, bo czasem udało się przed lekcją jakoś ogarnąć streszczenie najważniejszych wydarzeń z pomocą jakiejś pilnej koleżanki Alicji, Magdy czy Ani. Trzy cholery zawsze miały wszystko przeczytane na czas a ja nigdy nie mogłem pojąć, jak one to robią. Po latach wydało się, że niewiele czasu zostawało im na życie. Najfajniejsze było to, że ona wiedziała, że nie przeczytałem lektury a mimo to potrafiłem często bez problemów o niej rozmawiać i rozkminiać dylematy romantyczne bohaterów niejednokrotnie lepiej niż ci, co ją przeczytali. Bo przecież nie musisz znać koloru majtek Jagny oraz temperatury serwowania staropolskich klopsów na stole, by móc rozmawiać o jej miłości do Zbyszka.

– Krystian, muszę ci postawić jedynkę, bo nie przeczytałeś tej lektury – mówiła bez żadnego skrępowania.

– Dobrze, pani profesor – odpowiadałem. – Skoro pani musi. Ale wie pani dobrze, ze i tak na maturze dostanę piątkę 😛 – dodawałem z lekkim sarkazmem.

Na początku może myślała, że robię sobie z niej jaja. Z czasem jednak zaczęła chyba we mnie trochę wierzyć. Bo zacząłem czytać. Dużo czytać. Ale nie lektury. Nie musiała długo czekać na dotrzymanie przeze mnie złożonej obietnicy. Niecałe dwa lata później przekonała się, że nie blefowałem. Nie tylko dostałem piątkę z matury, ale też udowodniłem jej, że można ją dostać nie przeczytawszy lektur obowiązkowych.

– Przeczytałeś  Dżumę Alberta Camus? – zapytała na początku jednej z lekcji patrząc na mnie swym zabójczym wzrokiem.

– Nie, pani profesor. Ale przeczytałem za to Upadek, Obcego i czytam Pierwszego Człowieka – książkę, której rękopis znaleziono w aucie, w którym Camus się rozbił. Ale potrafię rozmawiać też o Dżumie jak co. – odpowiedziałem.

Oczywiście, niewiele mi to dawało, bo przecież nie obchodziło ją, że przeczytałem wszystkie inne książki danego autora, skoro nie przeczytałem tej, która nazywała się odrzucająco lekturą obowiązkową. Sam do dziś nie wiem, dlaczego tak robiłem. Na pewno trochę z przekory. Trochę z faktu, iż zawsze lubiłem poszerzać swoje horyzonty i zakładałem, że o lekturze obowiązkowej i tak dowiem się wszystkiego będąc na lekcji, czego nie mogłem powiedzieć o pozostałych pozycjach.

I żeby nie było, że kogokolwiek namawiam do nie czytania lektur: absolutnie! Lektury są bardzo ważne bo uczą wielu mądrych rzeczy i rozwijają język ojczysty. No i skoro kiedyś ktoś je napisał, to z czystej przyzwoitości i kultury oraz z szacunku powinno się je czytać. No właśnie.

Lubiłem, jak jarała szlugi, choć to przecież nic dobrego. Serio, nie dajcie się wciągnąć w ten beznadziejny nałóg, bo zniszczy wam kondycję, zdrowie, samopoczucie. I finanse. I będzie walić wam z gęby. 😛 No nie mówię, że nie można sobie czasem zakurzyć jednej fajurki dla relaksu. Albo nawet dwie od czasu do czasu na jakiejś imprezce czy jak się idzie na piwo z kumplem. Ale nałóg, jak każdy chyba zresztą, to już jest prawdziwy syf i tragedia.

A więc lubiłem, jak jarała, bo to dodawało jej klimatu. Takiego, no wiecie, poetycko-filozoficznego. No i wyglądała wtedy tak ludzko. Dla ucznia to wiele – zobaczyć człowieka w swoim nauczycielu, w wychowawcy. Że też ma słabości. Nałogi. Że ma gorszy dzień. Jakoś tak staje się od razu bliższy sercu. <3 A najbardziej lubiłem, jak jarała w… klasie. Bez ściemy. Nie cykała się w ogóle, że na przykład nagle wbije do klasy dyra i się na nią wydrze albo zwolni z pracy. Albo, że jakiś Minister Óbikacji lub inna ważna szycha zrobi nalot z wizytacją czy hospitacją prowadząc badania na temat jak wygląda typowa lekcja polskiego w liceum. Nie mówiąc już o odwiedzinach kogoś prowadzącego kampanię antynikotynową wśród młodzieży. Wbija taki ktoś do klasy i co widzi? Polonistkę ze szlugiem w ręku! LOL Nie myślcie od razu, że łaziła z tą fają po sali, nic z tych rzeczy. Po prostu otwierała okno na oścież (na całą oścież), wychylała swój łeb na zewnątrz i kulturalnie ciągnęła macha za machem. Pięć-sześć solidnych machów i szlug wyjarany. Jak czasem przypadkowo zawiał wiatr i trochę dymu wtargnęło do klasy, pomachała dziennikiem czy innym bezwartościowym zeszytem i luz. 😛         cdn

You Might Also Like

Komentarze

books

#26 polonistka Basia, wino i dyskoteka w hajskulu vol.I

bookssss

#28 polonistka Basia, palarnia szkolna, wyrywanie do odpowiedzi, koniak, przyjaźń i śmierć vol. III [finał]

Visit Us On Facebook