#22 kupa w Islandii, cycki w Dublinie, łysy w Belfaście, LGBT na granicy czyli odjazdowe tripy vol.III XD :P
Pewnego dnia, podczas podróży do Jueseja, zatrzymaliśmy się w Islandii. Od linii lotniczych Iceland Express dostaliśmy za free nocleg w hotelu w Keflaviku oraz bilet wstępu do Blue Lagoon w Grandaviku czy innym tam Dupaviku. HGW. XD. Nieważne. Ważne, że hotel był odjazdowy i serio ultra śliczny. Następuje pora czekałtu. Wymeldowuję grupę, oddaję elektroniczne klucze w recepcji. Bus na lotnisko czeka już przed wejściem. Wychodzę, lukam wokoło. No i wpadłem na pomysł, że jeszcze ostatni raz wbiję na piętro i sprawdzę, czy czegoś nie zapomnieliśmy. No i wbiłem. Tutaj dodam, że cały hotel pokryty był śliczną niebieską wykładziną; to istotne. Po krótkiej chwili spoglądam okiem na tę śliczną hotelową wykładzinę i widzę obrzydliwe ślady gówna. Za moment znowu. I o dziwo, pojawiają się one zawsze za mną. ‘Co za świnia tak uwaliła taką śliczną wykładzinę gównem!’, pomyślałem. ‘Ktoś wlazł w klopsa i zasyfił cały hotel!’ Za kilkanaście sekund zdałem sobie sprawę, że tą świnią byłem ja… 😉 Jprd, jaki wstyd! Musiałem wdepnąć w niezłą kupę. Kiedy kurfa? Najwidoczniej jak wylazłem na ten moment sprawdzić czy jest już bus. Żeby chociaż była to jakaś sucha, kilkudniowa kupa. Ale nie: to był świeży, prawdopodobnie poranny, jasnobrązowy klops! Wpadam do łazienki, nawalam na buta mydło, wodę, trę i trę i niewiele złazi. Shit! Dosłowny shit! Zbiegam na dół. Moje biedne oczy nie dostrzegają nic wokoło tylko wszędzie pełno gówna z mojego buta. Wszędzie! Shit all around! ‘Teraz mnie pewnie babka skasuje za zasyfienie całego hotelu kupą…’, cały drżę wewnętrznie. Z drugiej strony, podpowiada mi jakiś głos, to przecież nie moja wina, że jakiś pies albo suka nasrała przy wejściu do hotelu i przez niego lub nią uwaliłem sobie mojego buta a potem wykładzinę hotelową, no nie? To ja mogę jeszcze pozwać hotel i domagać się rekompensaty. Rzucam krótkie niewinne spojrzenie lasce w recepcji i czym prędzej spierdzielam do busa. ‘Jedźmy już!’, poganiam kierowcę. Wyobraźcie sobie ten smród w busie: mały kilkunastoosobowy pojazd a w nim mój obsrany but. Wszyscy dziwnie wymieniają spojrzenia. 😛 przyznałem się dopiero po jakimś czasie. XD
Hostel w Dublinie. Może nie napiszę jaki, bo jeszcze mnie znajdą i przestaną lubić hehe. 😛 Ale chyba najlepszy w mieście. I jeden z najlepszych na świecie jeśli chodzi o atmosferę. <3 Długo o niego walczyłem, bo nie przyjmują grup. Obiecałem kierowniczce, że będę miał pisemne zgody rodziców na używanie przez ich dzieci publicznych toalet. LOL. No i niektórzy nieogarnięci nie podpisali.
-Christian, potrzebuję te zgody rodziców – prosi mnie recepcjonistka.
-Tak, tak. Pamiętam. Mam je w walizce. Tylko są jeszcze nie podpisane, zaraz to załatwię. – powiedziałem. To drugie tylko w myśli. 😀
2 dni później:
-Christian, naprawdę potrzebuję te zgody – prosi znowu inna.
-Tak, pamiętam, sorry – tłumaczę się. –Zaraz je podpiszę i przyniosę – powiedziałem do siebie. Idę do pokoju.
-Ejj, chłopaki, weźcie podpiszcie te zgody rodziców… bo mi trują dupę i jeszcze nas stąd wywalą. Co? Znasz podpis swojego taty? To super. A kto podpisze za Małgosię i Anię? OK. no, fajnie. Dzięki za pomoc. End of story. XD
Pewnej nocy chłopaki rzucali się piłeczką w okolicy recepcji. Wszystko byłoby spoko, gdyby to była typowa piłeczka. Ale to była piłeczka-cycek. I tak sobie wesoło podrzucali. Aż piłeczka-cycek spadł na podłogę. Wtedy uciekli. A ja spojrzałem w stronę recepcji, podniosłem piłeczkę-cycka i… też uciekłem. No bo co mogłem w tej sytuacji powiedzieć? XD 😛
Tym razem podczas zielonej nocy byłem członkiem drużyny konfidentów i spiskowców. Cele operacji były różne. Od tradycyjnych typu malowanie twarzy pastą czy innym świństwem do poczęstowania chłopaków szynką oraz salami. Ot, tak – wrzuta na twarz. Jak się koleś obudzi, to przynajmniej od razu będzie miał kawałek dobrej, tłustej kiełbasy na śniadanie. 😛 Głównym celem był Kamil. Nie wiadomo dlaczego. Chyba dlatego, że jest bardzo sympatycznym chłopakiem i bardzo lubi jeść. Gdy nasz irlandzki przewodnik, Seamus, zabrał nas raz na wypasiony obiad do chińskiej restauracji, nie mógł oderwać wzroku od Kamila pochłaniającego talerz za talerzem. XD
– Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tyle zjadł… – podsumował obiad Kamila. – I był przy tym z tego tak szczęśliwy… 😉
Pranki ogólnie się udały ale raz zostaliśmy przechwyceni i zatrzymani przez recepcję oraz upomnieni, że jest cisza nocna i że powinniśmy udać się do pokojów.
– Tak, oczywiście – zgodziłem się z pracownikiem hostelu – Zaraz powiem im, by poszli spać.
I po chwili już znowu biegałem z innymi po korytarzach zachowując pozory, że próbuję ich wszystkich pozaganiać do pokojów. Aż się wyrżnąłem i zdarłem sobie skórę na kolanie. :/ Wszystko przez tego Kamila.
Wracamy do Polski. Podczas podróży samolotem, Tomek pomalował mi twarz kredką do twarzy w kolorach LGBT. Dodam jeszcze, że pofarbowałem sobie włosy na trip na kolor niebieski, który wkrótce zamienił się na zielony. Więc nie wyglądałem na opiekuna. Na granicy w Bydgoszczy był więc mały problem:
-Czy pan jest opiekunem tej grupy? – pyta urzędniczka celna.
-Tak. – odpowiadam grzecznie jak zawsze.
Paczy się i paczy na moją twarz. Porównuje foty. Rozkminia. Pokazuje innemu urzędnikowi celnemu. Razem rozkminiają.
-A czy ma pan jakiś drugi dokument tożsamości ze zdjęciem…? – pyta kobieta.
-Oczywiście (podaje kartę rabatową Żabki oraz kartę kredytową…) XD
-….?
-Mam jeszcze kartę dużej rodziny. I dowód. – dodaję. Nigdy nie noszę ze sobą dowodu. Serio. Bo boję się, że go zgubię (nie używam portfela) Ale tym razem jakiś dziwny głos powiedział mi przed wyjazdem:
-‘Krystianie, zabierz ze sobą ten oto dowód osobisty a zobaczysz, że przyniesie ci on szczęście’
-Wie pan, że powinnam kazać panu zmyć tę farbę z twarzy…?
-No…tak…. – odpowiadam pokornie.
-Kim pan jest dla tych osób? – pyta dalej pani miła.
-Przyjacielem. 😉
-….?
-…i nauczycielem… 😛 – odpowiadam i wskazuję na moich uczniów porozrzucanych po różnych miejscach w kolejce do kontroli granicznej.
-Czy ich rodzice wyrazili zgodę na podróżowanie z panem?
-Oczywiście. Mam to na piśmie ale w bagażu głównym.
Dobra, urzędniczka daje spokój. Przechodzę. Za moment wbijam do okienka ponownie żeby sprawdzić, czy reszta mojego teamu nie została przypadkiem porwana, zatrzymana, zabita itepe. Zatrzymuje mnie stanowczym gestem ochroniarz:
– Tam nie wolno wchodzić! Niech pan sobie nie robi jaj! – krzyczy.
-Ale ja chciałem tylko być przy moich uczniach – tłumaczę się poważnie. – Zawsze tak robię. XD 😀
Kilka dni wcześniej, po przylocie z Edynburga do Dublina, było podobnie. Nie miałem jednak pomalowanej na kolorowo twarzy.
-Czy ma pan pisemne zgody rodziców tych dzieci na podróżowanie z panem? – pyta niemiłym tonem urzędnik irlandzki.
-Tak, oczywiście – odpowiadam.
-Proszę pokazać.
-Ale ja mam je w hostelu w Dublinie…
-Wie pan, że zgodnie z prawem irlandzkim powinienem zatrzymać te dzieci i wysłać do ośrodka opieki? – pyta się głupio urzędnik.
-Skoro pan tak mówi – głupio odpowiadam.
-Tym razem zrobię wyjątek – mięknie trochę ziomal. – Ale następnym razem zostaną zatrzymani – dodaje urzędniczym tonem.
-Nie będzie następnego razu – dodaję. – Czy możemy już iść, bo właśnie w TV leci bardzo ważny dla naszego kraju mecz? – pytam.
-Tak. – odpowiada pan poważny.
-I przepuści pan pozostałych członków mojej grupy bez mojej obecności?
-Tak – potwierdza pan oficjalny.
Po czym nie biegniemy ale wręcz lecimy dysząc i ledwo łapiąc oddech do najbliższego telewizora na lotnisku z nadzieją, że zdążymy jeszcze na ostatnie karne po dogrywce. Spoceni jak świnie zdążyliśmy. Ale już tylko na owacje Portugalii… :/ A zaszliśmy już tak wysoko… Bywa. Pracownicy hostelu i tak gratulowali nam tak dobrej gry. Polecam wam bardzo ten hostel. Jest zajebisty. I jedyny na świecie, w którym byłem, z własną sauną! Wow. <3
Osobiście ciężko jest mi jak cholera trzymać się planu tripu i nie raz wkurzam się na tego, kto go ułożył zapominając, że to chyba ja sam… Oh fuck. XD Najgorsze są poranki. Bo normalnie w domu to nie jest aż tak źle. To znaczy nie lubię zwlekać się z wyra o siódmej w nocy i na szczęście nigdy nie muszę. Tylko, jak gdzieś wyjeżdżam właśnie. No bo wiadomo, że nie jedzie się na trip, żeby spać, ale żeby grać w gry, słuchać muzy i gadać do późna o życiu. Ostatnio właśnie w Dublinie i Belfaście było tak cudnie, bo Piotr zabrał gitarę (przez którą prawie spóźniliśmy się na lot powrotny!) a Kacper głośnik i muza leciała całą noc, do bladego świtu. Jak pięknie. Budzisz się w środku nocy a tu delikatnie zapodana muza tworząca niesamowity klimat. Na przykład The Doors. Kocham coś takiego. <3 No i jak tak siedzisz np. do trzeciej, to jak masz się zwlec o siódmej? Ni chuja. Przesuwasz więc pobudkę i zbiórkę (jeśli of course nie ma nic zabukowanego na konkretną godzinę, wtedy jest problem) No ale nie wszystkim się to podoba. Są tacy, szanuję to (staram się), co lubią wszystko German Stajl, czyli jak jest napisane, że śniadanie o 8:04 to ma być 8:04 a jak jest w programie, że wychodzimy o 9:17, to ma być 9:17 a nie np. 9:47 lub 10:29. Razu pewnego wkurzyła się Anna, wbiła do mojego apartamentu podobnego nieco do tego w Hiltonie (jedyne podobieństwo to takie, że oba pokoje posiadają drzwi) i wywala mi wprost:
– Krystian, ile ty masz lat…?!
No właśnie, ile? Skoro już dawno temu miałeś osiemnastkę, to chyba powinieneś chyba być już dojrzałym i odpowiedzialnym dorosłym, cnie? No… przynajmniej się staram. 😛
No to jeszcze wspomnę o hostelu w Belfaście. 😛 Największym jego atutem była lokalizacja: kilka metrów od Kejefsi. Wow! Po drugiej stronie jakiś Turas kręcił kebsa; otwarte do drugiej w nocy. Po lewej stronie cztery czy pięć zardzewiałych i walących smrodem w klimacie wysypiska śmieci lub wiejskiej obsranej latryny śmietników. Sam hostel był jednak czysty i zadbany. Wykładziny na korytarzach. Standard hotelowy, rzekłbym nawet. Niestety, jego atmosfera okazała się być odwrotnie proporcjonalna do jego czystości. Cisza jak w trumnie mojej pierwszej teściowej czyli tak zwana grobowa. Normalnie nic. Żadnej muzy, gwaru rozmów, śmiechów, chichów, wygłupów, odgłosu telewizora, radia, travelerów. Nikt nie grał gdzieś w rogu na sofie na gitarze, nikt nie nucił żadnej piosenki. Ghost town. Zero klimatu hotelowego, którego tak lubię. Mało tego. Po pierwszej nocy dostaję wezwanie na recepcję.
– Bo my tylko zrobiliśmy sobie popcorn w kuchni i chcieliśmy wziąć go do pokoju i ten łysol z recepcji kazał zawołać opiekuna – tłumaczy się Zocha.
No dobra. Idę. Chętnie jakbym szedł do szkoły. Albo do szkoły na lekcje matematyki. Czyli już chętniej nie można. 😛 Jak tylko doszedłem do recepcji, od razu na horyzoncie pojawiła się ta łysa glaca łysego. No bo niby jaka miałaby być glaca łysego jak nie łysa. Nie żebym miał coś do łysych. Ale jak ktoś jest niemiły czy nawet wredny czy upierdliwy (tu Anglicy ładnie nazywają takiego kogoś, że jest bólem w dupie), to fakt bycia łysym mu raczej nie pomaga. Nie wiem dlaczego. Jak ktoś jest spoko ziom i jest łysy to ten brak włosów w ogóle nie przeszkadza. A jak ktoś jest wredny, łysy i jeszcze z kolczykiem, to już jest po prostu przegięcie na maksa. No więc podchodzę do łysego z recepcji i się pytam o co mu kaman.
– Według regulaminu nie wolno wynosić naczyń z kuchni – informuje mnie policyjnym tonem.
-No ok., spoko, sorry. Nie wiedzieliśmy.
-Jak to nie wiedzieliście? – pyta zszokowany łysy. – Przecież jest to wyraźnie napisane w regulaminie a jego akceptacja jest niezbędna aby zatrzymać się w naszym hostelu. Czytałeś chyba regulamin?
– Jaki kurwa regulamin? – pomyślałem. – Tak, tak, oczywiście. – powiedziałem. Jeszcze raz przepraszam.
– Poza tym, ostrzegam – kontynuował bezwłosy Irol – Że jeśli tak dalej będzie wyglądało zachowanie waszej grupy, zostaniecie po prostu wyrzuceni.
– …@#$%&…? – zapytałem.
– Tak, tak. Jesteście tutaj na trzy noce i tylko po pierwszej nocy złamaliście trzy punkty regulaminu. Ostatni mieliśmy taką grupę z Włoch. Też nie trzymali się regulaminu. I po prostu ich wyrzuciliśmy bez zwrotu pieniędzy – groził nam łysy.
– Jakie punkty złamaliśmy? – pytam zdziwiony.
– Pierwszy to ten z kuchnią. Drugi – granie na gitarze nocą. Trzeci – blokowanie przejścia poprzez siedzenie na korytarzu mimo upomnienia obsługi – wyrecytował nieprzyjemny recepcjonista.
– Ja pier*ole – pomyślałem. – Czy ten człowiek ma w ogóle mózg? Czy rodzice aż tak go nie kochali, że wyrósł na takiego drętwiaka? Czy w szkole był aż tak gnębiony, że stracił całkowicie orientację o co chodzi w życiu? – dodałem w myślach. – OK., rozumiem. Zrobię co w mojej mocy, by sytuacja taka już się nie powtórzyła.
Po tym jak powiedziałem chłopakom z pokoju jaki to fajny koleś z tego łysego, Kacper stwierdził stanowczo:
– W takiej sytuacji chyba nie pójdziemy dziś na spacer po dachu.
– Zgadzam się – dorzucił Leszek. – To zbyt ryzykowne. Jeszcze nas stąd wypier*olą i nie będziemy mieli gdzie spać. XD
– No chłopaki, z łysym chyba nie ma żartów.
Chwilę potem dorzuciła jeszcze Julia:
– Dobrze, że jesteśmy tu tylko na trzy noce. Inaczej by nas stąd od razu wywalili. To nie jest hostel dla nas. 😛
No i serio nie był. Ale daliśmy radę. Na dachu połazić byliśmy tylko raz i zrobiliśmy kilka fot. Myślę, że jeśli kiedykolwiek wylądujemy znowu w Belfaście, zadowolimy się innym hotelem. Może być nawet brudniejszy i bez wykładziny na korytarzach. I bez łysego. XD
No i tak oto w mega telegraficznym skrócie (czy ktoś dzisiaj wie jeszcze, co to jest telegram…? ) wyglądają nasze tripy. Wiele innych niezwykłych rzeczy działo się (i będzie działo) w Dublinie, Londynie, Los Angeles, Nowym Jorku, San Francisco, San Diego czy Sydney. No i w Las Vegas. Ale niestety, moi drodzy czytelnicy, nie mogę Wam tego wszystkiego zdradzić. Pewne historie na zawsze pozostaną tajemnicą. Zgodnie z zasadą: ‘co dzieje się w Las Vegas, zostaje w Las Vegas…’ 😛 Przed nami kolejne odjazdowe wypady do kolejnych niezwykłych miejsc. Jeśli kiedykolwiek pojawi się druga część School Sucks, nie zapomnę o nich wspomnieć.