#13 biologia moja miłość i nienawiść; Kasia&Bożenka; zeszyty z zielonymi marginesami oraz czy nauczyciel musi być lubiany?
Biologię kochałem całą podstawówkę czyli kilka dobrych lat. <3 Kochałem ją mimo, iż musiałem dużo dla niej poświęcać, tzn. się sporo uczyć. Była moją dobrą kochanką. Wybaczałem jej wszystko. Każdy błąd. Bo dawała mi to, czego nie dały mi żadne inne. Była piękna, ekscytująca i pełna tajemnic. Przenosiła mnie w inny, niezwykły świat. Przy niej serce biło mi jak dzwon i zaczynałem się jąkać. Moja miłość – biologia. Jej imię było jak muzyka dla mych uszu, jak szampan z truskawkami dla moich ust. Noc z biologią to była dopiero upojna noc! Zawsze po niej budziłem się niewyspany ale szczęśliwy. Czy to w ogóle możliwe? A no tak. Bo tak bardzo, jak uwielbiałem ten przedmiot, tak też uwielbiałem Panią Kasię, która go prowadziła. Miała duże i zawsze uśmiechnięte oczy. I mówiła w taki sposób, że nawet gdy była na coś wkurzona wiedziałem, że jest wszystko OK. Sala od biologii była na drugim piętrze i najfajniejsze w niej było to, że miała zaplecze. Takie w stylu Wandy od plastyki. Ale w przeciwieństwie to tamtej sali tortur, ta kojarzyła się mega pozytywnie. Czułem się w niej prawie jak w domu. Ta sala żyła. Mieszkały w niej w zależności od roku chomiki, świnki morskie, myszy, szczury, papugi, kanarki, ryby i… nie pamiętam, co jeszcze. Pewnie całe wielopokoleniowe rodziny pająków. 😛 Na tę lekcję czekaliśmy z taką radością, z jaką czeka się na wakacje. Zawsze było wesoło i kupa śmiechu.
Pewnego razu przyczepiliśmy Pani Kasi taką mini petardę na sznurku, która wystrzeliła, gdy wysunęła krzesło spod biurka. Myślicie, że się wkurzyła? Wcale. Ktoś inny zacząłby się wydzierać, wysłał do dyrektora, wpisał uwagę czy jedynkę, wezwał rodziców, przywalił z liścia w twarz, skopał dupę, uciął palce od prawej ręki lub przywalił kijem bejsbolowym. No, w zależności od temperamentu. A ona nic, tylko uśmiech. Ten duży uśmiech. 😀 Nawet, gdy była zła, widać było uśmiech na jej twarzy.
Najbardziej lubiłem przebywać na zapleczu; miało ono niezwykły klimat. Było tam trochę strasznie, bo wszędzie stały jakieś kościotrupy, modele organów wewnętrznych i zewnętrznych człowieka i różnych zwierząt, wypchane martwe ciała ptaków, żaby i szczury zatopione na zawsze w słoikach z formaliną. Uwielbiałem tam siedzieć i gapić się na to wszystko. Przenosiłem się wtedy w myślach w zupełnie inny, fascynujący świat. Nagle te wszystkie zwierzęta i szkielety ożywały a ja, wtedy mały chłopiec, rozmawiałem z nimi wszystkimi w mojej wyobraźni i fascynowałem się ich pięknem. Raz na jakiś można było tam znaleźć martwe ciało prawdziwego człowieka, którego sekcję zwłok przeprowadzaliśmy na lekcjach w ramach warsztatów dla przyszłych medycyny. Nie no, żartuję… XD 😀 Ale wcale bym się nie obraził, gdyby na półce z eksponatami znalazła się ręka Wandy. Albo jeszcze lepiej jej wielki jęzor. Nie mogłaby już nim trzepać i wydzierać się na nas.
No i było jeszcze kółko biologiczne, które tak naprawdę było dla nas wtedy drugą rodziną, drugim domem. Nigdy nie mogłem doczekać się kolejnego spotkania. Chodziliśmy na spacery, gadaliśmy o zwierzętach, roślinach, niezwykłym świecie, o przyjaźni, szkole. O życiu. Czuliśmy, że ktoś się nami interesuje i nie jest mu obojętne, co czujemy i co myślimy o tym czy o tamtym. Pamiętam, jak Pani Kasia zorganizowała raz Pokaz Mody. 😛 Na środku klasy ustawiliśmy ‘profesjonalny’ wybieg z ławek; z tyłu siedziała publiczność i oceniała występy modeli. LOL 😀 Były też wycieczki, imprezy, muzyka… pamiętam, że jej ulubionym zespołem był Queen. Na koniec podstawówki na uroczystym apelu włączyliśmy jej utwór ‘Bohemian Rhapsody’ – słychać było chyba aż na dworcu kolejowym! Ale był odjazd!
To były cudowne chwile i dzisiaj, gdy spotykam Panią Kasię na ulicy, rozmawiam z nią, jak wtedy; nic się nie zmieniło. No może ma trochę inną fryzurę ( i bluzkę wyprała…) 😛 No wiecie, jak to bywa: z czasem fajny nauczyciel staje się zgorzkniałą starą pierdą, wypala się, miejsce radości i entuzjazmu w sercu zastępuje żal. W jej przypadku tak się nie stało. Wciąż uczy i wiem, że wciąż jest niesamowita. I lubiana. I z dumą opowiadam o niej moim uczniom. Kurde, dlaczego tak niewielu jest takich nauczycieli… :/
Żeby nie było za słodko i za pięknie: czas przedstawić Wam Bożenkę. To znaczy, już wcześniej o niej wspomniałem mówiąc o znaczeniu ocen w życiu. Ale pozwólcie, że napiszę o niej jeszcze kilka słów.
Ogólnie mówiąc, ona była całkiem sympatyczna. I tego właśnie najbardziej nie ogarniam: jak można być pozornie sympatyczną osobą a w głębi duszy zwykłym skurczysynem (mówię teraz ogólnie) No nie kminię tego za cholerę. Chodzi taka osoba po korytarzu i szczerzy zęby, jak w reklamie Colgate. Macha burzą blond włosów na prawo i lewo, jak w reklamie Head&Shoulders. A naprawdę, gdy wejdzie do klasy lub raczej gdy do niej już zmierza, zamienia się w bakterię, jak w reklamie Domestosa, który zabija ją koczującą w środku sedesu. Jest miła i fajna, ale tylko na jej warunkach i tylko wtedy, gdy ma na to ochotę. Czyli bardzo rzadko. Sprawia wrażenie, że jest sympatyczną nauczycielką i może nawet sama w to wierzy ale po prostu jej nie wychodzi. Często myślę wtedy, że albo brak męża, albo jego posiadanie, jest powodem. Albo życie w jednym mieszkaniu z wredną teściową czy matką. Albo do dupy dzieciństwo. Albo kot, który sika jej codziennie na środek stołu. Albo trauma w szkole, bo kiedyś też chyba była uczennicą. Albo też jakiekolwiek poważne problemy życiowe. Ale pisałem o tym na początku: jeśli pracujesz z ludźmi, sorry, nie ma taryfy ulgowej. Możesz mieć gorszy dzień, tydzień. Ale nie kurna cały rok szkolny! Weź urlop, wyjedź na Teneryfę, jeśli cię stać. Jeśli nie, do Władysławowa. Przemyśl wszystko. Nabierz dystansu. Znajdź dobrego terapeutę. Potem wróć i dawaj dobro. Jak nie dasz rady, zmień pracę. Na taką, w której nie pracujesz z ludźmi, na których życie masz wpływ. Pracuj ze zwierzętami, warzywami, roślinami, zabawkami, książkami, kosmetykami, meblami czy podpaskami. Ale nie z ludźmi. Nie krzywdź ich. Po prostu nie.
I taka po części mniej więcej bardzo ogólnie mówiąc była Bożenka. Nie no znam osoby, które by się tu nie zgodziły. Ale to moja książka, maj lajf i moje subiektywne zdanie. Możesz się zgodzić lub nie. Wolny kraj. Myśl i wyciągaj wnioski. Znam ludzi, którzy uważają, że nauczyciel ma prawo być surowy, jak niedosmażony kotlet. Że ma prawo czasem się wydrzeć, jak wredna sąsiadka z parteru o drugiej w nocy, że jej za głośno, bo robisz akurat melo urodzinowe i jej pies nie może zasnąć a jej dwuletni syn ciągle szczeka. Albo odwrotnie. Czy walnąć kluczami czy dziennikiem o biurko lub o ścianę. (może się rozleci z pożytkiem dla wszystkich) 😛 Że ma prawo wymagać tyle, że jego uczniowie nie mają czasu na życie. Że nie musi być dobrym człowiekiem i dawać dobra. Że nie musi być przyjacielem i nie musi być w ogóle lubiany. Ważne, by nauczył. Znam ludzi, którzy tak sądzą. Ja do nich nie należę i tyle. 😛