#26 polonistka Basia, wino i dyskoteka w hajskulu vol.I
Meine Damen und Herren! Przedstawiam wam Basię: polonistkę niezwykłą. Niezwykle uzależnioną od nikotyny. Od pracy. Od kontrolowania życia uczniów. Była spoko. Tzn. dla mnie, w większości przypadków. Kochana i nienawidzona. Lubiana i hejtowana. Zrobiła mi w życiu kilka świństw, nie powiem, ale paradoksalnie po latach zostaliśmy przyjaciółmi. Serio. Nie tam, że wiecie, po prostu mówiłem jej dzień dobry na ulicy zamiast udawać, że jej nie widzę, jak to się często robi. Normalnymi przyjaciółmi. Takimi, co to spotykają się wieczorem i piją herbatę owocową. Albo koniak. Z przewaga tego drugiego. 😛
Ciężko jej było zaakceptować inny, bardzo inny, punkt widzenia. W ogóle to pomyślcie ilu znacie ludzi potrafiących w rozmowie akceptować bardzo odmienny punkt widzenia. Ale tak na serio, bez chęci przekonywania do swojej racji. To trudne. Dla niektórych wręcz niemożliwie. Ona była jedną z nich. Jak raz napisałem dość negatywną recenzję teatru telewizji za główny argument podając niewłaściwie według mnie dobrany wiek aktorów do postaci, podsumowała, że nie zrozumiałem sztuki i dała mi tylko dwa. LOL.
Ale pozwalała mi na przykład spać na lekcjach. I to w pierwszej ławce! Nie wiem dlaczego nigdy mnie nie budziła. Czy naprawdę myślała sobie:
– Skoro już moje lekcje są takie nudne, to niech sobie chłopak przynajmniej trochę pośpi, bo pewnie imprezował w nocy. 😛
Albo też:
– A może on w domu nie ma własnego łóżka? Może nie ma gdzie spać? Może śpi na podłodze na materacu? Albo w ogóle nie śpi i teraz, na tym krześle i przy tej ławce, jest mu tak wygodnie, że jest w siódmym niebie?
Nie wiem co tak naprawdę Baśka sobie myślała. W każdym bądź razie: nie budziła mnie. Więc była spoko. Choć wkurzyła mnie z tą historią z winem. Gdy kiedyś tam szedłem sobie z moim najlepszym przyjacielem na pierwszą szkolną imprezę, dziwnym zrządzeniem losu, to właśnie Pani Basia, nasza wychowawczyni, stała na ‘bramce’. I od razu wzrok jej przyciągnął mały czarny plecak, który niosłem na plecach. Właściwie, to był plecak mojego przyjaciela i do dziś nie wiem, dlaczego to akurat ja zostałem wyznaczony do jego niesienia.
– Zaczekaj! – zawołała do mnie, przekrzykując głośną muzykę – Co masz w tym plecaku?
– Yyyyy……Ja…? Nic… – odpowiedziałem totalnie zaskoczony. 😛
– Pokaż, sprawdzę. – dodała.
– Ale…. Ja… naprawdę nic…. w nim…. nie mam, proszę pani. – próbowałem za wszelką cenę uniknąć sprawdzenia jego zawartości. Przez głowę przeleciały mi nagle wszystkie możliwe konsekwencje, jakie mogą spotkać ucznia w nowej szkole, za przemycanie czegoś nielegalnego na jej teren. Zobaczyłem zimną minę Czesławy, dyrektorki szkoły, która na publicznym apelu z tym swoim szyderczym uśmiechem pokazującym jej piękne czarne kręcone zęby ogłasza, iż decyzją Rady Pedagogicznej zostajemy usunięci z listy uczniów prestiżowego Liceum Sreum imienia Marysi Skłodowskiej-Kiri czyli innymi słowy wypierdzieleni ze szkoły. Ale by miała kobieta radochę. Aż by sobie klasnęła w łapki i podskoczyła na lewej nóżce. Może nawet klasnęłaby sobie uszami, bo trochę miała przydługie. Albo zatańczyłaby z tej okazji dla całego grona pedageonielogicznego taniec brzucha w samych stringach na scenie w sali gimnastycznej. No i szampan z truskawkami dla wszystkich na koszt szanownej dyrekcji! 😛
Zobaczyłem minę mamy mówiącą:
– Synku, nie tak cię wychowaliśmy z tatą. To bardzo egoistyczne z twojej strony, że zamierzałeś wypić to wino sam z kolegą, zamiast podzielić się ze swoją wychowawczynią. Zawsze cię uczyliśmy, że należy się dzielić.
Zobaczyłem minę taty mówiącą:
– Synu, wstyd mi za ciebie. Taka gruba impreza szkolna, tylu znakomitych gości – nauczycieli, tylu kolegów i koleżanek a ty przychodzisz z jednym winem i to jeszcze wiśniowym…?
Ogarnął mnie więc delikatny lęk. A może nawet malutki strach. Trudno mi teraz to wyrazić słowami. Nie tam żeby od razu jakiś, no wiecie, gigantyczny przeraźliwy lęk, bo w najgorszym wypadku mogłem wylecieć ze szkoły. To przecież nic takiego. Każdy przecież chyba chociaż raz wyleciał ze szkoły… Że co? Nie…? No dobra, jeśli nawet nie ze szkoły to skądś tam wyleciał. Widząc jednak, że uparta jak osioł (nie obrażając osła, który jest moim ulubionym zwierzęciem btw) nauczycielka nie ma zamiaru ustąpić, postanowiłem, że po prostu jej ucieknę. Że spierdzielę, żeby nie powiedzieć nawet: spier*olę. Zacząłem biec przed siebie coraz szybciej i szybciej, wpadając na kolejne osoby i tańczące pary. Muszę przyznać, że moja polonistka, mimo bardzo dużej różnicy wieku i bycia nałogową palaczką, całkiem nieźle radziła sobie ze ściganiem mnie. Zamknijcie teraz oczy i wyobraźcie sobie w zwolnionym tempie, jak to wyglądało: chuda Baśka z wystającymi łokciami lata za mną do rytmu przebojów muzyki disco i pop, raz w lewo, raz w prawo, i znowu w lewo… 😀 Biegała tak za mną jak szalona (choć nie była ruda XD) po całej sali przez dobrych kilka minut zanim, wpadłszy na jakąś tańczącą parę, dostałem się w jej kościste ręce. Strasznie zdyszana i zdenerwowana, albo nawet wkur*iona, sprawdziwszy zawartość plecaka, zaprowadziła mnie i mojego przyjaciela do sali lekcyjnej i zapytała oficjalnym głosem:
– Czyje to ku*wa wino? (bez tej ku*wy oczywiście…)
– No chyba nie myśli pani, że ku*wa nasze. – odpowiedziałem niewinnie. (również bez tej ku*wy)
– No właśnie, nie nasze. – dodał pomocnie mój oszołomiony sytuacją przyjaciel, który jeszcze nie ogarniał o co kaman.
– Jeśli nie wasze, to czyje? – zapytała wciąż wkurzona polonistka.
W tym momencie w ciągu kilkunastu sekund musieliśmy wymyślić za*ebiście wiarygodną historię, która oczyściłaby nas z całej winy. Szybki bulls*it. Cała trudność polegała na tym, że nasze zeznania musiały się zgadzać a nie mieliśmy możliwości wspólnego ustalenia faktów. Znaliśmy się jednak od lat, więc jakoś sobie z tym poradziliśmy.
– Bo my… zostaliśmy zmuszeni do wniesienia tego wina na teren szkoły. –zacząłem.
– Właśnie, zmusili nas tacy chłopacy. – podłapał temat mój przyjaciel. – Nie znamy nawet ich imion.
– Zastraszyli nas, że nam skopią dupę, jeśli tego nie zrobimy. – dodałem.
– Cool story, bro – nie odpowiedziała nauczycielka.
Rozmowa trwała jeszcze jakiś czas. Byliśmy wtedy uczniami pierwszej klasy liceum, więc historia brzmiała dość wiarygodnie; często starsi znęcają się przecież nad pierwszakami. Byliśmy pewni, że polonistka, która była też naszą wychowawczynią, czyli powinna przynajmniej starać się być trochę po naszej stronie (lub udawać, że jest) uwierzyła nam i że wszystko dobrze się skończy. Ba, mieliśmy nawet nadzieję, że nas zrozumiała, że pojęła nasz ból i ciężką sytuację. Że zyskaliśmy w niej przyjaciela. Że powie:
– Spoko ziomy, luuuuz, chciałam was tylko nastraszyć hehe 😛 Przecież oczywiste jest, że każdy czasem lubi sobie trochę wychlać. Sama nie zasnę bez porządnego drina czy kieliszka dobrej, schłodzonej wódeczki… 😀
Nie musieliśmy długo czekać aby się przekonać, jak bardzo byliśmy w błędzie. Nie powiedziała niczego w tym stylu. Nie ujawniła nam swych alkoholowych skłonności czy preferencji. Nie powiedziała, czy woli wódkę czy whisky (kilka lat później dowiedziałem się, że jednak koniak, gdy osobiście mi go nalała…) 😛 cdn…