#16 czy szkoła jest do dupy dla nauczyciela? jedzenie na lekcji, przerwy, rada pedagogiczna, oceny, dyrektor… :P
Jeśli jesteś nauczycielem, ten kawałek jest dla Ciebie. Jeśli nie, też możesz poczytać 😉 Teza, iż szkoła może być do dupy nie oznacza absolutnie, że tacy są nauczyciele. Tzn. nie wszyscy przynajmniej. W dzisiejszej szkole można spotkać naprawdę dobrych i oddanych swojej pracy nauczycieli (słowo nauczyciel powtórzyło się trzy razy od początku tekstu) Przypomnę więc tylko: szkoła = system edukacji. To on w większości kuleje lub raczej czołga się po ziemi z wywalonym jęzorem.
Jeśli uważasz siebie za dobrego nauczyciela (kurde, ciężko sobie wyobrazić, że któryś myśli inaczej, co nie? Czy nauczyciel mając świadomość swojej beznadziejności i ‘dodupowości’ mogłby dalej pracować w szkole…? Jeśli nie, wynikałoby z tego, że większość pracowników szkół, wyłączając woźnego, sekretarkę, księgową i klinerów, ma poważne kłopoty ze zdrowiem psychicznym… 😛 ), to pomyśl, czy szkoła pozwala Ci być dobrym nauczycielem? Ale tak, wiesz, w pełni, na serio, bez ściemy?
Pomyśl najpierw, czy szkoła daje Ci możliwość pełnego wykorzystywania swojego potencjału, zdolności, umiejętności? Czy możesz z pasją i zaangażowaniem prowadzić lekcje? Czy posiadając ponadprzecietną wiedzę w jakiejś dziedzinie może dzielić się nią z uczniami i zarażać ich Twoją miłością do tego przedmiotu? Do pewnego stopnia na pewno. Ale gdy tylko z klasy leci jakieś mega ciekawe pytanie wykraczające poza podstawę programową, na którego brzmienie jarasz się jak małe dziecko na widok cyca mamy i powoduje szybsze bicie twego serca, słyszysz z boku złowieszczy głos MENu, który krzyczy: PODSTAWA PROGRAMOWA! EGZAMINY! STRATA CZASU! Myślisz sobie:
– W dupę jeża, chyba nic się nie stanie, jak poświęcę kilka minut na ciekawą dyskusję, no nie?
– Pewnie, że nic się nie stanie. – odpowiada przyjaźnie dobry głos w Twej głowie. – Może zarazisz kogoś swoją pasją do przedmiotu, dawaj! Przeciez nawet nikt się nie dowie.
– Chyba Cię powaliło! – kontratakuje drugi głos (MENu, dyrektora, kuratora oświaty, czyli kogoś, dla kogo uczeń w procesie edukacji jest często, aczkolwiek nie zawsze, tak ważny, jak dla Królowej Anglii Papież Kościoła Katolickiego) – Nie możesz dyskutować z uczniami, o czym chcesz! Lekcja trwa tylko 45 minut, z czego i tak kilka tracisz na rozpoczęcie lekcji. Pamiętaj, uczniowie są tu po to, byś przygotował ich do egzaminu, nie dla przyjemności.
I potem za każdym razem masz te głębokie rozkminy, rozterki serca, dylematy bohatera romantycznego: ‘mogę czy nie?’ No i dlaczego nie? :S W końcu zrezygnowany akceptujesz tę pieprzoną podstawę programową. Zaczynasz jej nienawidzić. Ona Cię ogranicza, więzi, męczy. Ogarniacie, że nauczyciel zerówki na przykład nie ma prawa uczyć dziecka pisania czy liczenia do stu, bo tego nie ma w programie? A jeśli złamie prawo, rodzic może podać go do Kurfatorium Oświaty? Widzisz, że dzieciak jest zajebiście zdolny i mówisz:
– Sorki Ania, wiem, że liczenie do 10 to dla ciebie bułka z masłem i chciałabyś nauczyć się więcej ale ja naprawdę nie mogę, bo to niezgodne z prawem. :/
Albo:
– Wybacz, Kostek, wiem, że świetnie znasz alfabet i potrafisz czytać. Nie mogę jednak rozwijać w tobie tej umiejętności, ustawa mi nie pozwala… XD
Teoretycznie masz w szkole chwile na odpoczynek, tzw. przerwy. Ale jak często możesz tak na serio się zrelaksować i odciąć od tego całego chaosu? Spokojnie zjeść kanapkę i wypić kawę? No właśnie. Rzeczywistość jest inna. W Anglii mają godzinną przerwę na lunch. Nawet w biurze jest łatwiej, bo jeśli już nie ma przerwy, możesz zamówić jedzenie na telefon i jakoś tam pokątnie wciągnąć. 😛 A w szkole nie. Bo po co nauczyciel (i uczeń) ma być najedzony i zrelaksowany, no po co? I spróbuj bez krępacji i żenady jeść na lekcji. Od razu dostaniesz koleżeńskie upomnienie od kolegi z pracy, który zazdrości Ci odwagi i… normalności. Bo nie dość, że w jedzeniu na lekcji nie ma nic złego, to jeszcze chyba każdy ćwierćinteligent ogarnia, że mózg potrzebuje pełnego żołądka aby działać odpowiednio. Co komu przeszkadza, że nauczyciel w wolnej sekundzie czapnie kawałek kurczaka, kilka ziarenek ryżu, wciągnie jogurt, banana czy kabanosa? Albo trzykilogramowego arbuza. 😛 no dobra, z arbuzem to przesada. Ale mówimy o kulturalnym jedzeniu. I analogicznie, co komu kurna przeszkadza, że uczeń zje sobie kawałek kanapki, jabłka, gruszki, mandarynki, kiwi, truskawki czy nawet hot-doga? Jaką krzywdę wyrządzi komuś kubek herbaty, kawy, puszka Pepsi czy Małntejndju? (przecież nie mówię o piciu browarów…) Czy w ogóle sankcjonuje to jakiś Regulamin czy coś? I czy w patrzeniu na osobę jedzącą jest coś odrażającego czy wulgarnego?
Nie mówię już o tych szkołach, które wdrożyły tak zwany System Alcatraz, gdzie nauczyciel dyżurujący pełni rolę kapo i pilnuje, czy dzieci maszerują równo w kółeczku, zamiast relaksować się na przerwie. Stoisz i paczysz. Wlepiasz gały. Śledzisz wzrokiem te rozbrykane istoty: w lewo, w prawo, w lewo, w prawo, w lewo, w prawo. Aż dostajesz oczopląsów. XD Na pewno po tak spędzonej przerwie, wśród biegających i drących się dzieci, masz potem chęć i siłę, by z uśmiechem poprowadzić kolejną ciekawą lekcję. Spoko. 😛
A co jeśli jarasz fajki? Możesz sobie wyjść co przerwę na szluga? Może masz w szkole palarnię? A może ukrywasz się przed monitoringiem i dyrekcją jak gówniarz z podstawówki, bo przecież nie jesteś dorosłym człowiekiem i nie możesz palić legalnie. A jeśli już masz na tyle wylane, że palisz przed budynkiem szkoły, przeleci Ci przez mózg czasem, że może jednak dajesz negatywny przykład swoim wychowankom. Kolejna rozkmina. Wewnętrzna walka dobra ze złem. LOL.Nauczyciel-palacz. Toż to niemoralne. Jasne. Lepiej być hipokrytą. Lepiej być nieprawdziwym. Ściemniać uczniom, że nie piję i nie palę a faktycznie schodzi mi paczka dziennie i walę wódę z kielicha co trzeci dzień. No, ciężka praca, to mi się przecież należy.
Umówiłeś się z kumplami czy kumpelami na kawę czy na zimnego browarka? Wiesz, że nigdy nie możesz być pewien, czy spotkanie wypali, bo nagle dostaniesz od Szanownej Dyrekcji info o Niezwykle Ważnym i Inspirującym Spotkaniu Mającym Na Celu Dobro Ucznia zwanym Radą Pedagogiczną, której poświęcę osobny rozdział w dalszej części. To nic, że nic do tego spotkania możesz nie wnieść i nic nie wynieść. Masz być i siedzieć na dupie. Dwie, czasem trzy godziny. Że co? Że przepadły Ci bilety do kina? Że nie masz z kim zostawić dzieci? Że pracujesz jeszcze w innym miejscu? Że nikt Ci za ten czas nie płaci? A ch*j to kogo obchodzi. Jeśli Szanowny Dyrektor jest do dupy, to Cię nie zwolni. Chyba, że ściemnisz, że masz dziecko w szpitalu. Nie no, przecież nie lubisz kłamać. To nic, że w dzisiejszych czasach można mailem, wideokonferencją… Rada zawsze była i będzie Radą.
Lecimy dalej. Sprawa oceniania. Jeśli chcesz być fair wobec regulaminów, przepisów i innych tego typu pierdów, nie możesz oceniać faktycznej, całościowej, holistycznej wiedzy ucznia ani jego prawdziwych umiejętności. Musisz jechać zgodnie z debilnymi wytycznymi i kryteriami. Czyli jeśli Twój uczeń mówi biegle po niemiecku ale nie nauczył się stu słówek, które zadałeś tydzień temu, musisz mu wstawić jedynkę. Za tydzień tak samo. I jeszcze raz. Koniec końców grozi mu lacz na koniec semestru. Taki system. Znam uczniów biegle mówiących w języku obcym mającym na świadectwie 2. Mądre, co nie? To nic, że głównym celem nauki języka jest komunikacja. Czy ktoś wstawia oceny za komunikację? Za rozmowę na lekcji? Za wypowiedzi? Podobnie musisz wstawić jedynkę uczniowi, którego wiedza historyczna przewyższa Twoją dwukrotnie tylko dlatego, że nie przeczytał nudnych notatek z ostatniej lekcji i był nieprzygotowany. Po prostu odjazd. Czy ktoś w ogóle ocenia myślenie? Kreatywność? Zdolność mądrej analizy? Wyciąganie wniosków?
Każdy człowiek w każdym zawodzie potrzebuje permanentnego kształcenia i samodoskonalenia się. Jak często bierzesz udział w takich wydarzeniach? W konferencjach poświęconych Twojemu przedmiotowi? W warsztatach metodycznych pokazujących w praktyce jak uczyć? Jak pracować z dziećmi i młodzieżą? Jak ich rozumieć i jak z nimi rozmawiać? Jak często poszerzasz wiedzę ze swojej dziedziny? Ile razy do roku manager Twej szkoły, zwany dyrektorem, wysyła Cię na szkolenia? Nawet jeśli znajdujesz się w tej zdecydowanej mniejszości nauczycieli, którzy liznęli trochę dobrej metodyki na studiach, było to kilka lat temu. Jeśli kilkanaście aż strach się bać. Nie chciałbym zobaczyć jak wygląda Twoja metodyka. I dziwisz się, że uczniowie się nudzą. 😛
I na koniec raz jeszcze postać dyrektora. Człowiek z charyzmą. Przyciągający ludzi. Radosny, pogodny, uśmiechnięty. Samą swoją osobą tworzy w szkole niezwykły klimat. Wszyscy: uczniowie i nauczyciele, czują się w niej, dzięki niemu, jak w domu. Po prostu prawdziwy przyjaciel. Ziomal. Zawsze doradzi w sprawach zawodowych, wychowawczych, dydaktycznych. Wyrozumiały: wie, że czasem Twoje dziecko może zachorować. A jeśli nie masz dziecka to może pies lub świnka morska. Że możesz mieć po prostu do dupy dzień. Jego gabinet wszystkim kojarzy się miło i przyjaźnie; to prawdziwa oaza spokoju, gdzie można spokojnie wypić herbatę, pogadać o problemach, ważnych sprawach, o życiu. Zaproszenie do niego kojarzy się z przywilejem a nie karą. Dba o najwyższy poziom swojej kadry, dlatego regularnie wysyła wszystkich na szkolenia, konferencje i warsztaty. Jako, że jest człowiekiem, rozmawia też ze swoimi pracownikami na tematy prywatne; wypije z nimi czasem kawę czy lampkę wina. Pójdzie na koncert czy do kina.
Ciężkie jest życie nauczyciela. Wielu jakoś sobie z tym radzi i szacun dla nich za to. Wielu nie daje rady i odpada po roku, dwóch, pięciu. A szkoda. Przez system tracimy świetnych specjalistów i pasjonatów. To nie ich wina. Raczej szkoły jako systemu. Oni mieli marzenia, pasje i chcieli zmieniać świat. Ktoś lub coś im po prostu w tym przeszkodziło. CDN. 😉